Lateksowa księżniczka czy syryjska pielęgniarka? Jaka Europa po pandemii?

Łukasz Moll

Wiele przemawia za tym, by do listy ofiar koronawirusa dopisać Europę. Nie wiemy jeszcze, czy będzie to ofiara śmiertelna, czy jednak po przebyciu ciężkiej zapaści znajdzie się po stronie ozdrowieńców. Są tacy, którzy twierdzą, że pod respiratorem leży już co najmniej od kryzysu gospodarczego z 2008 roku. Cierpi na brak wewnętrznej solidarności, połączony z niegościnnym podejściem do tych wszystkich, którym odmawia możliwości stawania-się-Europejczykami. Konkurencja w wykupywaniu środków ochronnych, a następnie brak woli politycznej, by uwspólnić długi państw strefy euro, to być może kolejne rozdziały do kroniki przyszłego rozpadu Unii Europejskiej. W czasach Brexitu i rosnącego poparcia dla prawicowych suwerenistów od Włoch po Węgry takie postępowanie może przyspieszyć desperacką decyzję pacjentki: wypisanie się z terapii, skoro bywa ona gorsza od choroby. Istnieje bowiem realne ryzyko, że kolejna dawka polityki cięć budżetowych, zaaplikowana w warunkach recesji, w którą właśnie wkroczyliśmy, może okazać się dla Europy zabójcza. Kapłani neoliberalizmu powiedzą wtedy zapewne, że operacja się udała, tyle że jest jeden mały szkopuł – pacjentka jej nie wytrzymała.

Nie brakuje wizji i postulatów głoszących, by kuracjuszkę Europę objąć kwarantanną od wirusa neoliberalizmu. Przodują w nich intelektualiści. Manifest – zatytułowany zresztą: Pacjent Europa – wzywa do europejskiej solidarności, która miałaby uratować demokrację, gospodarkę i integrację [1]. List Praca: demokratyzujmy, uspołeczniajmy, uzdrawiajmy głosi potrzebę redefinicji pracy jako dobra niesprowadzalnego do zasobu czy towaru [2]. Istnieje przepełnione nadzieją oczekiwanie na to, że koronawirus uświadomi wszystkim – elitom politycznym i obywatelom – konieczność ściślejszej integracji Europy. Że jeśli pacjentka wygra tę walkę i zostanie wreszcie odłączona od respiratora, zacznie oddychać pełną piersią, zyska drugie płuco – jeśli pierwszym byłby wspólny rynek i waluta, drugim miałaby być unia socjalna i ekologiczna.

„Więcej Europy!” to za mało

Przyzwyczailiśmy się widzieć powojenną historię Europy jako realizację metafizycznego niemal zadania zjednoczenia brutalnie odłączonych części, które los misternie splótł ze sobą po to, by wbrew przejściowym trudnościom odnalazły kiedyś utraconą pełnię. Ideolodzy Europy – od Roberta Schumana, Alexandre’a Kojève’a i Denisa de Rougemonta po Bronisława Geremka, Krzysztofa Pomiana i Jürgena Habermasa [3] – prezentowali różne opowieści o tym, jak podzielona przez partykularyzmy narodów, religii czy ideologii Europa karmi się swoimi sprzecznościami i zmierza do finalnego celu. Kresem tej wędrówki miała być odbudowa na nowej, doskonalszej i racjonalniejszej podstawie średniowiecznej Christianitas czy oświeceniowej République des Lettres. Obecny kryzys z pewnością będzie potęgował zapotrzebowania na tego rodzaju prognozy. Odpowiedzią na szkody wyrządzone przez koronawirusa miałoby być po prostu hasło „Więcej Europy!”.

Jednak zanim się pod nim podpiszemy, zachowajmy dozę niezbędnej wstrzemięźliwości. Żarliwy europeizm – dziś bardziej niż kiedykolwiek – wydaje mi się głęboko naiwny, nawet jeśli ma szczytne motywacje. Europeizm stał się świecką religią, która zbyt często przesłania swoim wyznawcom kłujące w oczy fakty. A te są takie, że w praktyce integrowanie Europy nie może obejść się bez sporej dozy dezintegracji, a jej jednoczenie – bez kreślenia i umacniania nowych granic. Pęknięcia na liniach państw-wierzycieli i państw-dłużników, obywateli UE (citizens) i nielegalnych zbywateli (denizens) czy wykorzenionych kosmopolitycznych globalistów i skazanych na marginalizację lokalistów z peryferii to tylko najbardziej namacalne symptomy polaryzujących tendencji, które umacnia europeizacja. Gorszącymi świadectwami tych symptomów są dyskursy o „krajach świniach” (PIIGS) czy „krajach cyganach” (GIIPS), dramaty rozbitków na Morzu Śródziemnym i kryminalizacja „przestępstw z solidarności”, czyli tych działań, które mają owym dramatom zapobiegać. Zanim zaproponujemy Europę jako rozwiązanie naszych problemów, samą Europę musimy potraktować jako problem do rozwiązania.

Niebezpieczeństwa dyskursu sanitarnego

Na długo przed koronawirusem filozofowie europejskości proponowali, by ujmować ją w kategoriach „autoimmunologicznych”, dlatego analizy przebiegu i długotrwałych skutków pandemii warto zestawiać z przemyśleniami tych teoretyków. Roberto Esposito [4], Étienne Balibar [5], Roberto M. Dainotto [6] i wielu, wielu innych próbowali pokazać, że pojmowanie Europy jako zawiązującego się, coraz lepiej skoordynowanego organizmu politycznego nie może obejść się bez efektu ubocznego w postaci wzrastającej obsesji porządku i czystości. Kwestia „odporności Europy” na wirusy dżihadyzmu, terroryzmu, niekontrolowanej imigracji, komunizmu, eurolewactwa, ekologizmu, dżender, LGBT czy cywilizacji śmierci nie zajmuje dzisiaj wyłącznie prawicowych ekstremistów, ale przenika do polityki głównego nurtu. Łatwości, z jaką się to odbywa, nie należy sprowadzać wyłącznie do sprawności, z jaką owe dyskursy same „viralują” i stają się zaraźliwe w sieciach komunikacyjnych. Łatwość ta uwarunkowana jest w znacznym stopniu trwałością sanitarnych wyobrażeń, jakie historycznie zrosły się z ideą Europy.

Nowoczesna Europa nie od dziś zmaga się ze swoimi intruzami, orientalczykami, barbarzyńcami, heretykami, Europejczykami „drugiej kategorii” itd. Jak stwierdzają badacze tożsamości europejskiej, jej swoistość zależy od wyznaczenia „konstytutywnego zewnętrza” i – co szczególnie niepokojące – proces ten objawia się dzisiaj powrotem pozornie archaicznych i przezwyciężonych „różnic antropologicznych” [7].

Inny podlega więc „urasowieniu” – niekoniecznie związanemu z karnacją czy biologią. Różnice kulturowe, wpływ islamu czy brak „właściwej” kultury pracy – wszystko może okazać się dobrym kryterium delimitacji „europejskości”. Proces naznaczania i odtrącania Innego wytwarza szczególny nacisk na peryferiach, które zdają sobie sprawę z tego, jak łatwo będzie im się znaleźć po złej stronie podziału. Stąd rzekomo „rdzenny” rasizm Europejczyków ze Wschodu jest raczej produktem dyskursywnej gry inicjowanej przez centrum Europy. W grze tej, jak zauważają József Böröcz i Mahua Sarkar [8] – Polacy czy Węgrzy, wraz ze swoimi politykami, zdają sobie sprawę z wagi kapitału, jakim jest „biel”. Zwłaszcza na emigracji kapitał ten pozwala odróżnić się od zajmujących niższe segmenty na rynku pracy i gorsze dzielnice Pakistańczyków, Somalijczyków czy Syryjek. Z kolei ci ostatni, jak stwierdza Achille Mbembe [9], stają się cielesnymi, ruchomymi granicami Europy – skóra Afrykańczyka, jego materiał biometryczny, służy kreśleniu nowych linii wykluczenia.

Paradoks polega więc na tym, że Europa, która wedle jej admiratorów oznaczać miała przezwyciężenie postaw wykluczających – rasistowskich, ksenofobicznych, identarystycznych – wcale ich nie demontuje, lecz stwarza bodźce do ich odradzania się w nowych, niebywale jaskrawych i niepokojących formach. Przybyły z Chin koronawirus, rozprzestrzeniający się za pośrednictwem sieci wytworzonych przez globalizację – lotnisk, łańcuchów dostaw, migracji – wpisuje się nader łatwo w sanitarny dyskurs o Europie jako oblężonej twierdzy i umacnia go.

Przepędzanie uśpionych demonów

Niestety, stwierdzić trzeba, że odporność Europy na rasizm jest zdecydowanie przeceniana. Historia idei europejskiej poucza nas w tym względzie o jej strukturalnej zależności od strachu przed wdzierającym się do niej zewnętrzem. Ta zależność daje o sobie znać już w antycznym micie o księżniczce Europie, porwanej (a w innych wersjach: zgwałconej) przez Zeusa. Ujawnia się ona w pochodzącej z okresu wojen grecko-perskich dychotomii Europa/Orient, która przyczyniła się wydatnie do konstrukcji nowożytnej tożsamości europejskiej [10]. Następnie odnajdziemy ją w pierwszym użyciu terminu „Europejczycy”, którego geneza jest ściśle związana z ekspansją islamu [11]. Wreszcie – wyliczenie wieńczy swoista „kontynentalizacja” Europy: ciąg procesów, takich jak podbój Nowego Świata, wygnanie Maurów i Żydów z Hiszpanii, chrystianizacja pogan na Wschodzie, ustanie najazdów Wikingów i umocnienie przedmurza przeciwko koczownikom ze stepów [12]. Nowoczesna Europa wyłania się dzięki obronie i oczyszczaniu z tego, co inne. Nieprzypadkowo dyskurs europejski pozwalał się tak łatwo przechwytywać zwolennikom Świętego Przymierza (których Marks i Engels nazwali w Manifeście komunistycznym „wszystkimi potęgami starej Europy”), kolonizatorom przekonanym o „brzemieniu białego człowieka”, a nawet nazistom z ich projektem Nowej Europy.

Unia Europejska miała być polityczną i gospodarczą szczepionką na odżywające demony. Powstrzymać je miało dążenie do pokoju i wspólnego dobrobytu. Osiągnięcie tego celu od początku było jednak budowane na wątłych podstawach, ponieważ struktury integracyjne nigdy nie zakwestionowały autoimmunologicznego charakteru Europy. Znajdował się on w uśpieniu, gdy powojenna odbudowa i pierwsze wspólnoty członkowskie rozwijały się pod kuratelą Amerykanów, a problem zewnętrza został na jakiś czas „rozwiązany” przez istnienie żelaznej kurtyny i bloku wschodniego. Jednak gdy upadł mur berliński i integracja wkroczyła w nową fazę, stało się dokładnie to, przed czym przestrzegał wówczas Jacques Derrida: dyskurs o powrocie państw postkomunistycznych na łono Europy był pozornym otwarciem, które przysłoniło zawiązanie nowego Świętego Przymierza [13]. W zapale towarzyszącym łączeniu dwóch rozdzielonych przez wichry historii połówek kontynentu nie poddano należytej refleksji kwestii granic Europy. Nawet nie tyle samego ich przebiegu – dyskutuje się przecież bez przerwy o tym, kogo należy przyjąć do UE i kiedy – co ich charakteru.

Nowa Lampedusa to Twoja skóra

Granice te doświadczają dynamicznych przekształceń. Nie pozwalają się one ująć w upraszczających narracjach o „płaskim świecie bez barier” i „nowych murach”. Chociaż przy powierzchownym oglądzie faktycznie odnotowujemy znoszenie przejść i kontroli granicznych w jednych miejscach oraz rozrost nowych fortyfikacji i form kontroli gdzie indziej, to współczesne reżimy cyrkulacji są dużo bardziej rozbudowane i skomplikowane. Przedmiotem ich zainteresowania staje się zarządzanie życiem – wzmacnianie pewnych przepływów, selekcjonowanie, modulowanie czy wygaszanie innych [14]. Pandemia koronawirusa może przyczynić się do tego, że ich funkcjonowanie stanie się łatwiej dostrzegalne.

Europejczycy podczas stanów wyjątkowych i lockdownu gospodarek mogli doświadczyć na własnej skórze – i to dosłownie – działania rozmaitych elementów reżimów cyrkulacji, z których wiele nie daje im się we znaki na co dzień. Życie w warunkach wymuszonego odosobnienia, ograniczenia praw obywatelskich, a także konieczność mierzenia się ze zmyślnymi, elastycznymi technologiami kontroli – to chleb powszedni tych wszystkich, których mobilność Europa usiłuje ściśle kontrolować również poza pandemią. Jak dosadnie ujął to Paul B. Preciado:

Nowe nekropolityczne pogranicze przeniosło się z wybrzeży Grecji ku drzwiom Twojego domu. Wyspa Lesbos rozpoczyna się teraz na Twym progu. A granica bezustannie zaciska się wokół Ciebie, popycha Cię coraz mocniej w stronę Twego ciała. Calais wybucha Ci na twarzy. Nowym pograniczem jest maska. Powietrze, którym oddychasz, musi być wyłącznie Twoje. Nowa granica to Twoja zaraza. Nowa Lampedusa to Twoja skóra. Przez lata uznawaliśmy migrantów i uchodźców za zaraźliwych dla naszej wspólnoty i umieszczaliśmy ich w centrach detencyjnych – politycznych limbo, w których pozostawali bez praw i bez obywatelstwa; w wiecznych poczekalniach. Teraz żyjemy w centrach odosobnienia w naszych domach [15].

Istnieje oczywiście ryzyko, że biopolityka zastosowana do powstrzymywania rozprzestrzeniania się koronawirusa umocni jeszcze bardziej biopolitykę migracji ludzi po pandemii, dostarczając politycznej legitymizacji i doskonalszych narzędzi technologicznych. Jeśli źródłem zagrożenia okazał się nieposkromiony ruch ludzkich ciał – „siewców zarazy” – to pragnienie bezpieczeństwa, które miałby zagwarantować Lewiatan, może nabrać na sile [16].

Wówczas towarzyszyć mu będzie nowy postpandemiczny rasizm, którego zalążki obserwujemy już teraz. Uderza on nie tylko w „obcych”, ale i w „obcych wśród nas”. Akty niechęci, z jakimi spotykają się ze strony zwykłych obywateli pielęgniarki mające kontakt z zakażonymi, górnicy z zainfekowanych górnośląskich kopalń czy przekraczający granice kierowcy ciężarówek, każą podejrzewać, że mentalnym efektem koronawirusa będzie – zwykle występujący po dużych epidemiach – wzrost niechęci wobec „ludzi luźnych”. Nie dotknie on wyłącznie tradycyjnie stygmatyzowanych w takich okolicznościach grup – imigrantów, bezdomnych, żebraków czy Romów – lecz będzie oddziaływał szerzej, w stosunku do pracowników pozbawionych przywileju rezygnacji z pracy najemnej i rzuconych na pierwszy front zmagań z wirusem.

Ale nie jest to nieuniknione. Wbrew „spektaklowi suwerenności” – odgórnym rozporządzeniom, konferencjom prasowym ministrów i zamkniętym dla ludzi granicom międzypaństwowym – ostatnie tygodnie pokazały wyraźnie, że wszystkie te polityczne akty na niewiele by się zdały, gdyby nie oddanie, z jakim wiele grup podtrzymało reprodukcję społeczną. Domowa izolacja na masową skalę byłaby niemożliwa, gdyby w tych samych przestrzeniach, w których krążył koronawirus, nie postępowała cyrkulacja środków ochronnych, pracy opiekuńczej czy niezbędnych produktów. Rewersem akcji #zostańwdomu była pewna doza otwarcia i mobilności, dzięki której w ciele politycznym Europy dochodziło do koniecznej wymiany płynów. Z uwagi na kluczową rolę, jaką w wielu państwach europejskich w tym zakresie odgrywają migranci – na przykład kobiety migrantki w opiece nad osobami starszymi – zależność Europy od jej zewnętrza wysuwa się na plan pierwszy. Stwarza to okazję do rozbrajania higienicznej narracji o Europie.

Europa potrzebuje by-passów

„Kontynentalizacja Europy” – zanim wyraziła się w formie zracjonalizowanej kartografii – przyjęła wizualny kształt królowej, jak na popularnych XIV-wiecznych mapach typu Europa regina, władczyni mórz i oceanów, zespolona w jeden organizm – najczęściej symbol aspiracji cesarskich – nawiązywała w czytelny sposób do mitycznej księżniczki Europy [17].

Rysunek 1. Frans Hogenberg, Europa.

Niewiele jednak, poza powierzchownymi podobieństwami, te dwie postaci łączy. Starożytna Europa była nomadką, która wyruszyła – na grzbiecie Zeusa przemienionego w byka – gdzieś z wybrzeży dzisiejszej Syrii lub Libanu, by dotrzeć na Kretę. Trudno w jej losach szukać podobieństw do królowej Europy, która stawia siebie w centrum świata i chce nad nim panować. Ta pierwsza byłaby raczej patronką współczesnych uchodźców, przemierzających te same morskie fale, co patronka kontynentu, do którego usiłują dotrzeć.

Rysunek 2. Like a succubus, Africa weighs on the repose of Europe, „Le Rire” (18.04.1986).

Motyw „pierwszej w świecie” królowej Europy doskonale obsługiwał nie tylko ekspansjonistyczne ciągoty, ale także paranoiczne lęki przed zewnętrzem. Królowa Europa była ukazywana w otoczeniu swoich sług, którzy przynoszą jej skarby z najodleglejszych krain. Przy tym nadawano jej dziewiczy wizerunek – pozostawała zagrożona ze strony świata nieucywilizowanego, groził jej powtórny gwałt.

 

 

Rysunek 3. Like a succubus, Africa weighs on the repose of Europe, „Le Rire” (18.04.1986).

Bezbronna Europa doskonale odnajdywała się również w pozornie przeciwstawnych dyskursach nacjonalistycznych: Britannia, Marianne i Germania funkcjonowały jako jej narodowe inkarnacje. W ostatnich latach motyw penetrowanej przez intruzów dziewicy Europy podchwyciły ugrupowania islamofobiczne, próbujące odmalować muzułmańskich uchodźców jako gwałcicieli.

Przed „islamskim gwałtem na Europie” przestrzegała okładka tygodnika „wSieci”: obleczona w unijną flagę młoda kobieta poniewierana była i rozbierana przez śniade dłonie sprawców (rysunek 4). Obszerny zbiór wizualnych reprezentacji idei europejskiej, jaką stanowi książka The Image of Europe Michael Wintle’a, pozwala wpisać okładkę polskiego tygodnika w długą tradycję przedstawień gwałtu czy też porwania księżniczki. Nader często Europa w dziełach artystycznych, propagandzie, satyrze czy popkulturze przedstawiana była jako ofiara obcych sił – nie tylko muzułmanów i „dzikusów” – ale także amerykańskiego konsumpcjonizmu, radzieckiego komunizmu czy nawet brukselskiej biurokracji. Z drugiej strony, równie rozpowszechniona była tendencja przeciwstawna, objawiająca się przypisywaniem Europie sprawczości swojego porwania. Niekoniecznie w sensie „syndromu sztokholmskiego”, czy – co gorsza – skrytego pragnienia bycia zgwałconą. Europa dziarsko ujeżdżająca byka, kontrolująca swój los, ufnie podążająca w stronę horyzontu – jak na obrazie Walentina Sierowa (rysunek 2) – współcześnie zestawiana bywa z obrazami uchodźczych łodzi, łudząco przypominających jej peregrynacje. Najlepiej znana literacka wersja mitu o księżniczce, jaką jest poemat Moschosa, ukazuje Europę śniącą o dwóch lądach – jednym bliskim, drugim dalekim – które przybierają żeńskie postaci i wyrywają sobie Europę z rąk. To zetknięcie z obcą kobietą wzbudza u Europy pragnienie wędrówki i „porywa” ją na Zachód. Stąd część filozofów, jak na przykład Denis Guénoun, proponuje myśleć o Europie nie w kategoriach lądu, cywilizacji czy kontynentu (którym przecież w ściśle geograficznym sensie wcale nie jest), co morskiego przesmyku, mostu albo terminalu [18]. Nieprzypadkowo cieśnina, która historycznie oddzielać ma kontynent europejski od azjatyckiego nazywa się Bosfor, co znaczy „przeprawa krowy” (od bous – krowa i poros – przejście).


Rysunek 4. Okładka tygodnika „wSieci” (2016, nr 7).

Pandemia dopisze zapewne kolejne strony do dziejów obu przeciwstawnych wizerunków Europy. Istnieje niebezpieczeństwo, że przedłużeniem narracji o gwałcie i konieczności ochrony wystawionej na niebezpieczeństwo dziewicy będzie postać księżniczki obleczonej w lateks, maseczkę i rękawice, dla której Inny to przede wszystkim patogen – pamiętajmy, że już przed pandemią Jarosław Kaczyński oskarżał uchodźców o to, że roznoszą wirusy. Cyniczna europejska polityka migracyjna opiera się na rytualnych wezwaniach do ograniczenia napływu ludności i wzmocnienia granic zewnętrznych, ale w rzeczywistości imigranci są Europie niezbędni właśnie jako podmioty politycznie wybrakowane i jako sprzedawcy siły roboczej w promocyjnej cenie – Sandro Mezzadra i Brett Neilson określili ten zabieg mianem „włączenia poprzez różnicowanie” [18]. Nie wystarczy, że pracownicy migracyjni wykonają brudną robotę – muszą jeszcze zostać oskarżeni o całe zło tego świata.

Cynizm ksenofobicznych polityków doskonale uchwycił weteran brytyjskiej Partii Pracy, 88-letni Dennis Skinner, który w parlamentarnym wystąpieniu wykrzyczał do przedstawiciela Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa: „Mam by-pass serca od Zjednoczonych Narodów. Został wykonany przez syryjskiego kardiologa, malezyjskiego chirurga, holenderską lekarkę i nigeryjską rejestratorkę” [19].

Wydaje się, że w znacznych kręgach społeczeństwa pandemia przyniosła – przynajmniej chwilowy – wzrost uznania dla pracy reprodukcyjnej. Jeśli ma on być czymś więcej niż karnawałowym odwróceniem normalności i stać się trwałą podstawą gospodarczej rekonstrukcji, w sercu której znajdzie się opieka nad innymi i środowiskiem, nie zapomnijmy o tym, żeby to serce wyposażyć w by-passy przeciwko postpandemicznemu rasizmowi. Jeśli Europa jest pacjentką, to do pełnego wyzdrowienia potrzebuje pielęgniarek, również syryjskich.

* * *

[1] Pacjent Europa. Potrzebujemy ekonomicznej solidarności, by uratować wspólnotę przed koronawirusem, „YouMove”.

[2] Manifest naukowców: świat po COVID-19 sam się nie naprawi, „Krytyka Polityczna”, 15.05.2020.

[3] Denis de Rougemont, The Idea of Europe, przeł. Norbert Guterman, Meridean Books, Cleveland and New York 1968; Bronisław Geremek, Nasza Europa, oprac. red. Izabella Sariusz-Skąpska, Fundacja Centrum im. prof. Bronisława Geremka, Towarzystwo Autorów i Wydawców Prac Naukowych „Universitas”, Kraków 2012; Jürgen Habermas, The Crisis of the European Union. A Response, przeł. Ciaran Cronin, Polity Press, Cambridge and Malden 2012; Krzysztof Pomian, Europa i jej narody, przeł. Małgorzata Szpakowska, Wydawnictwo Słowo/ Obraz Terytoria, Gdańsk 2009.

[4] Roberto Esposito, A Philosophy for Europe. From the Outside, transl. Zakiya Hanafi, Polity Press, Cambridge and Medford 2018.

[5] Étienne Balibar, We, the People of Europe? Reflections on Transnational Citizenship, przeł. James Swenson, Princeton University Press, Princeton and Oxford 2004.

[6] Roberto M. Dainotto, Europe (In Theory), Duke University Press, Durham and London 2007.

[7] Marc Crépon, Altérités de l’Europe, Galilée, Paris 2006.

[8] József Böröcz, Mahua Sarkar, Nieznośna biel polskiego hydraulika oraz węgierski pawi taniec wokół „rasy”, „Praktyka Teoretyczna”.

[9] Achille Mbembe, Vu d’Europe, l’Afrique n’est qu’un grand Bantoustan, „Jeune Afrique” 2018, nr 3024.

[10] Peter Burke, Did Europe Exist Before 1700?, „History of European Ideas” 1980, t. 1.

[11] Jacques Le Goff, The Birth of Europe, Malden and Carlton, Oxford 2003, s. 27.

[12] Robert Bartlett, Tworzenie Europy. Podbój, kolonizacja i przemiany kulturowe 950–1350, przeł. Grażyna Waluga, PTPN, Poznań 2003; Michel Mollat du Jourdin, Europa i morze, przeł. Magdalena Bruczkowska, Wydawnictwo Krąg, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 1995; Tzvetan Todorov, Podbój Ameryki. Problem innego, przeł. Janusz Wojcieszak, Fundacja Aletheia, Warszawa 1996.

[13] Jacques Derrida, Inny kurs, przeł. Tomasz Załuski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2017.

[14] Nick Vaughan-Williams, Europe’s Border Crisis. Biopolitical Security and Beyond, Oxford University Press, Oxford 2015.

[15] Paul B. Preciado, Learning from the Virus, „Artforum” 2020, t. 58, nr 9, przeł. Łukasz Moll.

[16] Giorgio Agamben, Stan wyjątkowy wywołany nieuzasadnioną sytuacją kryzysową, przeł. Łukasz Moll.

[17] Michael Wintle, The Image of Europe. Visualizing Europe in Cartography and Iconography throughout the Ages, Cambridge University Press, Cambridge 2009.

[18] Denis Guénoun, About Europe. Philosophical Hypotheses, Stanford University Press, Stanford 2013, s. 21-22.

[19] Veteran MP Dennis Skinner slams Ukip’s new MP, „Channel 4 News”, 21.11.2014.