Post-między-kapitalizm

Jan Sowa

Pomiędzy ideę
I rzeczywistość
Pomiędzy zamiar
I dokonanie
Pada Cień
(…)
Pomiędzy koncepcję
I kreację
Pomiędzy wzruszenie
I odczucie
Pada Cień
(…)
Pomiędzy pożądanie
I miłosny spazm
Pomiędzy potencjalność
I egzystencję
Pomiędzy esencję
I owoc jej
Pada Cień

T.S. Eliot, „Wydrążeni ludzie”, tłum. Czesław Miłosz

_

Żyjemy w erze butwiejącego kapitalizmu – epoce rozkładu, rozpadu, fragmentacji, sprzeczności i impasów. Skazuje nas ona na poetykę fragmentu, aluzji, metafor, pastiszu i patchworku. Zdarza się, że wielkie, spójne i jednoznaczne syntezy rodzą się w momentach przesilenia czy wręcz w fazach schyłkowych – jak na przykład Suma teologiczna Tomasza z Akwinu z końca XIII wieku czy Gospodarka i społeczeństwo Maxa Webera z początku wieku XX – przedstawiają one jednak świat, który właśnie zaczyna chylić się ku upadkowi lub wręcz taki, którego już nie ma (w tych konkretnych przypadkach, świat chrześcijańskiej teokracji u Akwinaty i tryumfującej Europy u Webera); pozwalają może pojąć to, co było, ale nie to, co nadchodzi. Fragmentaryczne asamblaże, jak Pasaże Benjamina czy Tysiąc Plateau Deleuze’a i Guattariego, lepiej uchwytują świat w przepływie i de/re-kompozycji, a więc świat taki jak ten, w którym aktualnie żyjemy.
_

Ludzkość przeżyła już niejedną epidemię i chociaż żadna nie miała równie globalnego charakteru i nie rozwijała się tak szybko, jak obecna, wiele z nich dramatycznie zmieniło trajektorię rozwoju całych cywilizacji. Tak na przykład czarna śmierć – epidemia dżumy w XIV wieku – zachwiała światem feudalizmu, trwale wytrącając go ze społecznej i gospodarczej równowagi. Zmniejszenie populacji Europy, w zależności od regionu, o 30–60% zniszczyło demograficzne fundamenty gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej, a spadająca podaż siły roboczej stymulowała ewolucję w kierunku typowego dla kapitalizmu modelu pracy najemnej. Epidemia ominęła wtedy prawie całkowicie ziemie polskie, co było jednym z powodów rozejścia się dróg rozwojowych Wschodu i Zachodu kontynentu oraz pojawienia się na Wschodzie tzw. drugiego poddaństwa, czyli zaostrzenia reżimu pańszczyzny.

Chociaż czarna śmierć miała miejsce w czasach, gdy kapitalistyczna globalizacja nie majaczyła nawet jeszcze na horyzoncie, geneza owej epidemii wiąże się z oddziaływaniami i przepływami o transkontynentalnym charakterze. Rozbudowa Wielkiego Muru w Chinach między XI a XIII wiekiem, a później polityczna emancypacja Chińczyków, w efekcie której w wieku XIV Mongołowie stracili kontrolę nad dalekowschodnią Azją, pchnęła Złotą Ordę na Zachód, przyczyniając się do intensyfikacji wojen i konfliktów na wschodnich rubieżach Europy. Od 1344 roku chan Dżanibeg próbował zdobyć Kaffę (dzisiejszą Teodozję), miasto na Półwyspie Krymskim, które niecałe stulecie wcześniej Genueńczycy odkupili od Ordy. Mongołowie przywlekli wtedy ze sobą dżumę z Azji Centralnej, a w czasie oblężenia doszło do użycia czegoś, co dzisiaj nazwalibyśmy bronią biologiczną: żołnierze Dżanibega katapultowali ciała zmarłych na dżumę ponad murami do wnętrza miasta, aby zarazić broniących je Genueńczyków. Atak na Kaffę okazał się nieudany i w 1347 roku Orda podpisała pokój z Republiką Genui. Genueńskie statki, wracając z Krymu, zawlekły jednak dżumę do Europy – najpierw na tereny północnych Włoch, później – na południe Francji, skąd zaraza rozprzestrzeniła się na cały kontynent.
_

COVID-19 nie jest ani pierwszą, ani ostatnią chorobą, którą ludzie przejęli od innych zwierząt. Historia chorób wirusowych to dzieje fundamentalnego splecenia różnych gatunków zwierząt w ramach jednej sieci życia. Niezależnie od tego, ile argumentów na wyjątkowość człowieka wymyśli jeszcze antropologia filozoficzna i ile wysiłku religie włożą w dowodzenie nadnaturalnego pochodzenia człowieka, Realne będzie wciąż w traumatyczny i zaburzający sposób przypominać nam, że jesteśmy po prostu jednym z wielu gatunków zwierząt, które współistnieją ze sobą w sieci życia, dzieląc nie tylko kod genetyczny, ale również choroby.

W tym sensie geneza epidemii COVID-19 nie ma wiele wspólnego z naszą kulturą – rozumianą jako całościowy sposób życia – i umieścić można by ją w porządku faktów biologicznych. Oczywiście, udomowienie zwierząt walnie przyczyniło się do przeskakiwania wirusów z innych gatunków na człowieka, to samo dzieje się jednak w całych królestwach zwierząt i roślin. Jednak wszystko to, co stało się po owym źródłowym wydarzeniu, gdy SARS-CoV-2 po raz pierwszy przeniósł się na człowieka, nie ma z kolei już nic wspólnego z niezapośredniczoną naturą i jest dyktowane przez sposób konstrukcji i funkcjonowania kapitalistycznej nowoczesności.
_

Pod koniec lutego 2020 roku w Europie pojawiły się pierwsze znaczące ogniska choroby COVID-19. Już wtedy na północy Włoch notowano kilkanaście nowych przypadków dziennie, a 21 lutego w małej miejscowości Vo’ Euganeo niedaleko Padwy zmarła pierwsza osoba zarażona wirusem SARS-CoV-2, którą hospitalizowano dwa tygodnie wcześniej. Pomimo tego podczas konferencji prasowej 24 lutego Tedros Adhanom Ghebreyesus, szef Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), opierał się przed mówieniem o globalnej pandemii, powtarzając właściwie swoje stanowisko z początku lutego, kiedy to twierdził, że nie należy wprowadzać regulacji, które byłyby „szkodliwe dla podróżowania i handlu”. Ktoś mógłby pomyśleć, że Ghebreyesus kieruje Światową Organizacją Handlu (WTO), a nie zdrowia, tymczasem działał on tylko zgodnie z ideologicznymi koordynatami globalnego kapitalizmu, w którym różnica między WHO a WTO jest znacznie mniejsza niż różnica między dwiema środkowymi głoskami w ich nazwach.

Krytyka kapitalizmu utożsamiana czasem bywa z moralnym potępieniem chciwości. Nie o to tymczasem chodzi. Chciwość jest możliwą dyspozycją podmiotu, która nie pozostaje ograniczona do jednej formy czy typu organizacji społeczno-gospodarczej. Oczywiście, ta dyspozycja dominuje w społeczeństwach kapitalistycznych, nie to jednak jest aspektem je definiującym, ale raczej rozciągnięcie zasad typowych dla wymiany rynkowej na cały obszar relacji społecznych. Marks nazywał to realną subsumpcją (podporządkowaniem) pod reguły akumulacji kapitału: wszystko staje się towarem, a rynek odgrywa rolę modelu regulującego każdy obszar życia – edukacja, kultura, środowisko, nauka i wszystko inne przyjmuje formę towarową, a szkoły, lasy, galerie czy uniwersytety traktowane zaczynają być jak firmy, a więc organizacje mające generować zysk. Wykracza to znacznie poza chciwość rozumianą jako cecha charakteru – to sama konstrukcja kapitalistycznego świata sprawia, że tylko określony sposób działania jest możliwy nawet, gdy działające podmioty nie są albo nawet aktywnie nie chcą być chciwe. Prawo regulujące funkcjonowanie korporacji rozdziela własność i zarząd, stawiając przed kierującymi korporacją imperatyw maksymalizacji finansowych zysków. Oficjalnie musi się to odbywać w ramach istniejących regulacji prawnych, jednak prawo, w przeciwieństwie do corocznych raportów wykazujących zyski firmy, nie jest znaczącym elementem rynkowej gry; zyski zdobyte półlegalnie czy nawet nielegalnie wyglądają na wykresach dokładnie tak samo jak zyski z działalności całkowicie legalnej. Pecunia non olet. Zarząd korporacji nie ma innego wyjścia, jak dążyć zawsze do maksymalizacji zysków, a jeśli tego świadomie nie robi, akcjonariusze mogą postawić go przed sądem za działanie na niekorzyść firmy. Interes jakichkolwiek innych podmiotów indywidualnych czy zbiorowych, tak ludzkich, jak i nieludzkich, może w tym systemie wyrazić się tylko w języku zysków bądź strat komercyjnych podmiotów, kapitalizm nie ma bowiem żadnego innego języka, w którym da się o czymkolwiek mówić. Wraz z postępującą subsumpcją społeczeństwa pod kapitał taka właśnie logika staje się fundamentem reorganizacji każdej dziedziny życia społecznego. WHO i WTO zaczynają być funkcjonalnie nieodróżnialne niezależnie od tego, czy Tedros Adhanom Ghebreyesus jest osobą chciwą czy nie.

Problematyczność takiej sytuacji w ogóle nie wiąże się z taką bądź inną moralną oceną podobnego stanu rzeczy. Jej charakter jest dalece bardziej strukturalny – dobre funkcjonowanie społecznej maszyny ma swoją cenę, ujmując to najkrócej i najprościej. Wydatki socjalne to coś znacznie więcej niż tylko charytatywna zapomoga dla biednych, jak uważają liberalni krytycy polityki socjalnej. Socjologowie badający państwa bezpieczeństwa socjalnego od Thomasa Humphreya Marshalla po Niklasa Luhmanna podkreślali, że inkluzja, jaką one gwarantują, jest kluczowa dla budowy etosu obywatelskiego – to ona sprawia, że każdy i każda może zidentyfikować się z publicznymi instytucjami, które w namacalny sposób jemu czy jej służą. Wzmacnia to poczucie przynależności do wspólnoty politycznej i troskę o jej instytucje. Podobnie jak kapitał społeczny jest efektem ubocznym oddolnej, obywatelskiej aktywności – i dlatego amerykański socjolog Robert Putnam żartobliwie przekonywał, że komu zależy na kondycji demokracji, ten powinien zakładać amatorskie orkiestry dęte i organizować dzielnicowe pikniki – tak też identyfikacja z instytucjami ustrojowymi jest powiązana z poczuciem wsparcia, jakie społeczeństwo daje jednostce. Obrońcy tzw. wolnych sądów w Polsce osiągnęliby więcej, gdyby bezkompromisowo walczyli też o publiczną służbę zdrowia, edukację czy transport na najwyższym poziomie. Tymczasem wielu z nich chciałoby mieć świat bez podatków i bez populizmu. Wszystko wskazuje na to, że nie jest to raczej możliwe – dobry ustrój polityczny, jak wszystko inne, ma swoją cenę. To akurat powinno być, dla ekonomicznie myślących entuzjastów wolnego rynku, zrozumiałe. Jak mówi angielskie powiedzenie: You pay peanuts – you get monkeys.

Po latach cięć na Zachodzie i zaniechań na Wschodzie mamy najlepszą służbę zdrowia, jaką może kupić neoliberalny kapitalizm, jest ona jednak bardzo zła. Epidemia koronawirusa pokazuje w bolesny sposób słabość prywatnej alternatywy. I nie chodzi tylko o to, że prywatna służba zdrowia jest dostępna wyłącznie dla bogatych, z czym trudno się pogodzić w momencie, gdy tysiące biednych, starszych ludzi dosłownie duszą się bez dostępu do specjalistycznej aparatury. Sama struktura prywatnych usług medycznych czyni je słabą alternatywą w czasach zarazy – kliniki plastyczne, przychodnie leczące grypę i przeziębienia, gabinety dentystyczne oraz dermatologiczne czy specjalistyczne instytuty onkologiczne są mało przydatne w walce z koronawirusem. Poradzić sobie z nim może tylko dobrze zorganizowana i powszechnie dostępna służba zdrowia. Ta jednak wymaga dwóch rzeczy: struktur kolektywnego działania oraz podatków, a więc dokładnie tego, co zgodnie z ortodoksją rynkowego fundamentalizmu jest zupełnie zbędne bądź nawet szkodliwe, bo wszystko przecież załatwia prywatna inicjatywa i niewidzialna ręka rynku. Wciąż czekamy, aby zobaczyć, jak będą działać respiratory obsługiwane przez ową rękę…
_

Κρίνω (krino) to starogrecki czasownik znaczący tyle, co „wybierać, oddzielać, osądzać, porządkować”. Kryzys jest momentem osądu, ale również wyboru: Czy nasz świat działa tak, jak powinien i jak mógłby działać? Czemu znaleźliśmy się tu, gdzie jesteśmy? Czy dalej chcemy, aby tak było? Jakim innym porządkiem chcielibyśmy zastąpić ten, który wyraźnie nie zdaje egzaminu? Każdy kryzys jest więc również możliwością, okazją, sposobnością do uporządkowania świata na nowo. Jaki świat wyłoni się z kryzysu, który właśnie przeżywamy?

Nasza sytuacja jest po wielokroć paradoksalna. Po raz pierwszy od wielu dekad, a nawet od prawie stulecia, które minęło od kryzysu 1929 roku, podważone zostały absolutne fundamenty kapitalistycznego porządku i obnażona została jego podstawowa słabość, o której jego krytycy i krytyczki pisali od bardzo dawna: niezdolność do reprodukcji relacji społecznych będących filarem jego własnego istnienia. Polityka zaciskania pasa poszła tak daleko, że pas ów stał się narzędziem śmiertelnych tortur. W dwóch pierwszych dekadach obecnego stulecia liczba łóżek na oddziałach intensywnej terapii na 1000 mieszkańców spadła w Niemczech z 7 do 6, we Francji z 4,5 do 3, a we Włoszech 5,5 do 2,5. Nie stało się tak dlatego, że nagle przestaliśmy chorować, ale dlatego, że zgodnie z neoliberalną ortodoksją wszędzie na świecie ścinano wydatki publiczne, co musiało pociągnąć za sobą ograniczenie usług przez owe wydatki finansowanych. Oszczędności te nie przyniosły żadnych społecznych korzyści, nawet w sferze materialnej – zachodnie gospodarki mają problemy z osiągnięciem wzrostu na poziomie 1%, podczas gdy w czasach wysokich podatków rozwijały się w tempie powyżej 5%. Głównym gospodarczym „osiągnięciem” polityki cięć i zaciskania pasa jest transfer bogactwa z dołu do góry drabiny społecznej: szybko namnażająca się grupa miliarderów, masowe transfery pieniędzy do rajów podatkowych, spektakularne zyski 1% najbogatszych. Koszt ludzki jest przygniatający i wszyscy go znamy: dziesiątki tysięcy ofiar, których w dużej mierze można by uniknąć, gdyby służba zdrowia działała sprawniej. Ale również koszt czysto gospodarczy będzie najpewniej miażdżący – gospodarka Wielkiej Brytanii może skurczyć się nawet o 35%, a w Afryce może zniknąć nawet połowa miejsc pracy.

Już nawet trochę głupio o tym wszystkim mówić. Istotą teorii krytycznej jest hermeneutyczne wydobywanie na wierzch i uwidacznianie rzeczy, które są ukryte za zasłoną ideologii. Tu jednak wszystko jest już na wierzchu, nie ma czego demaskować, cesarz jest nagi. Chciałoby się pomyśleć: świetnie, teraz wszystko się na pewno zmieni. Cóż, niekoniecznie, a w każdym razie niekoniecznie na lepsze. W dwudziestym stuleciu kapitalizm przeszedł przez cały szereg wstrząsów i przekształceń albo równie poważnych, co obecne, albo wielokrotnie istotniejszych: I wojnę światową, rewolucję w Rosji, kryzys 1929 roku, II wojnę światową, budowę bloku sowieckiego w Europie Wschodniej, rewolucję w Chinach, dekolonizację, zimną wojną z widmem konfliktu nuklearnego, a wreszcie upadek ZSRR i radykalną reorganizację porządku światowego pod koniec XX wieku. Z każdego z tych starć kapitalizm wyszedł ostatecznie zwycięsko i to właśnie jest historycznym fundamentem kapitalistycznego realizmu, jaki nas otacza. Nie piszę tego w tonie defetyzmu – wręcz przeciwnie, teraz należy walczyć i buntować się, jak nigdy wcześniej. I owszem, teraz otwarła się szczelina, która może rozsadzić system, aby jednak to wykorzystać, musimy zrozumieć, co i dlaczego nie udało się wcześniej.

Każdy kryzys tworzy okazję, ale sama okazja to za mało. Kapitał umie takie okazje wykorzystać, ponieważ po pierwsze ma wyraźnie zdefiniowany cel, do którego dąży (maksymalna akumulacja), po drugie zaś wytworzył struktury działania pozwalające ów cel osiągnąć: międzynarodowe korporacje, grupy lobbingowe, fundacje finansujące partie polityczne, think tanki itp. Chociaż pandemia COVID-19 wciąż trwa, już widzimy, jak doskonale tytani kapitalizmu nadzoru wykorzystują sytuację, aby ugrać swoją stawkę: Apple i Google, rywalizujące ze sobą w wielu obszarach, ogłosiły, że wspólnie opracują technologie pozwalające na lepszy nadzór i monitorowanie osób zarażonych wirusem SARS-CoV-2. Oczywiście, jak zwykle, dla naszego dobra… Under His Eye… Sforsowane zostaną w ten sposób kolejne granice w dostępie do naszych prywatnych danych, które dla kapitalizmu nadzoru są tym, czym były złoto, węgiel i ropa razem wzięte dla wcześniejszych form kapitalizmu – odpowiednio – kupieckiego, przemysłowego i monopolistycznego.
_

W stosunkowo krótkim tekście z 1908 roku zatytułowanym „Kulturowa” moralność seksualna a współczesna nerwowość Zygmunt Freud przedstawił antropologiczny fundament swojego psychoanalitycznego myślenia. Przez długi czas – przynajmniej od Kanta i Herdera – antropologia filozoficzna próbowała odpowiedzieć na pytanie, co różni człowieka od zwierząt. Próby te skazane były na porażkę, samo pytanie jest bowiem postawione w sposób przynajmniej niefortunny, a nawet nieco komiczny – to tak, jakby pytać, czym różni się stół od mebli. Freud – zgodnie z logiką detronizacji człowieka i kwestionowania jego wyjątkowości, która to logika w jego własnej opinii postawiła go na równi z Kopernikiem i Darwinem – wydaje się podchodzić do sprawy bardziej zdroworozsądkowo, pytając raczej, czym różni się człowiek od innych zwierząt. Jego odpowiedź na to pytanie to jeden z najbardziej interesujących elementów teorii psychoanalitycznej. Autor Kultury jako źródła cierpień śledzi proces rozwoju psychoseksualnego człowieka, wskazując, że w jego toku różne obiekty (części ciała) stają się przedmiotem obsadzeń (kateksji) energii psychicznej (libido): usta, odbyt, własne genitalia, a na końcu dopiero organy seksualne innych ludzi. Freud wciska swą rozsadzającą zastane schematy intelektualne myśl w ciasną moralność epoki, upierając się, że właściwy, docelowy i jedyny niepatologiczny sposób organizacji libido to obsadzenie nim organów seksualnych płci przeciwnej (w związku z czym jedyny słuszny sposób uprawiania seksu to, zdaniem Freuda, stosunek genitalny z osobą płci przeciwnej), ale mniejsza o to. Kolumb też myślał, że dotarł do Indii – czyli, że potwierdził to, co już wiedział o świecie – a nie zmienia to faktu, że jego wyprawa przyczyniła się do zniszczenia dawnego, zlokalizowanego świata i konstrukcji nowego, globalnego porządku. O wiele istotniejszy jest ogólny wniosek, jaki Freud wyciąga z owej seksualnej ontogenezy: konstytutywną i dystynktywną cechą istoty ludzkiej jest płynność libido i możliwość przemieszczania go wewnątrz aparatu psychicznego. Energia psychiczna animująca nasze życie nie jest raz na zawsze przypisana do żadnego konkretnego obiektu, miejsca czy procesu. Posiadamy zdolność oderwania jej od źródła i skierowania we właściwie dowolnym kierunku. Zdaniem Freuda to właśnie owa zdolność stanowi fundament ludzkiej kultury, jest ona bowiem nieodzownym warunkiem sublimacji, czyli, formalnie rzecz biorąc, oderwania libido od dążenia uznawanego społecznie za nieakceptowalne i skierowania go ku celom „wyższym”. O ile więc, zgodnie z optyką Freuda, u innych zwierząt pragnienie spółkowania prowadzi co najwyżej do owego spółkowania oraz do konfliktów i rytuałów z nim związanych (walki o hierarchię w stadzie i dostęp do partnerów bądź partnerek), o tyle w przypadku człowieka sfrustrowany popęd seksualny tworzy poematy, jak pokazuje przykład średniowiecznej poezji dworskiej. Ze wszystkich pozostałych zwierząt człowiek najbardziej przypomina więc małże: inne stworzenia będą się drapać, gdy podrażni je piasek, tymczasem Bivalvia wokół jego ziarnka zbuduje perłę.

Płynność libido to jednak zaledwie forma czy też mechanizm, który wykorzystać można na najróżniejsze sposoby, nie tylko po to, aby sublimować. Przeciwieństwo sublimacji, a więc desublimacja, czyli sprowadzenie wszystkiego, co wzniosłe do rzeczy niskich i prymitywnych, działa dokładnie w taki sam sposób i w równym stopniu przyczynia się do tworzenia „kultury”; w epoce realnej subsumpcji życia pod kapitał i represywnej cyfrowej desublimacji doświadczamy tego, jak nigdy wcześniej: zamiast romansu mamy Tindera, zamiast przyjaźni – Facebooka, zamiast wiedzy – Google News, zamiast etyki – społeczną odpowiedzialność biznesu, a zamiast polityki – medialny spektakl, który przypomina zdecydowanie bardziej wrestling niż merytoryczne spory ludzi zainteresowanych wspólnym dobrem.

Podmiot zbiorowy nie jest pod tym względem odmienny czy lepszy od podmiotu indywidualnego – rządzą nim te same prawa, co nie powinno zaskakiwać, bo nawet podmiot tzw. indywidualny to tak naprawdę wewnętrzna wielość, którą na skutek powszechnego nieporozumienia uznajemy najczęściej za spójną i pojedynczą całość. Perspektywa ustanowiona przez Freuda rzuca więc nieco światła na zadziwiające zwroty i przemieszczenia w społeczno-politycznej historii ostatniego stulecia: I wojna światowa zrodziła ruchy, dla których głównym wrogiem był komunizm, chociaż nie jest trudno pokazać, że do owej wojny doprowadziła w znacznej mierze wewnętrzna dynamika kapitalistycznego systemu-świata; krach 1929 roku otwarł drogę do tryumfu nazizmu, a jego ofiarą stali się przede wszystkim Żydzi, chociaż tylko ich niewielka mniejszość należała do finansowych elit odpowiedzialnych za kryzys gospodarczy końca lat 20. i początku 30. ubiegłego stulecia; z PRL w zaskakujący sposób wyłoniła się Solidarność, a upadek bloku sowieckiego i towarzyszący mu tryumf liberalnej demokracji wcale nie wprowadził nas w okres politycznego postępu, ale raczej zrodził demony reakcji, którym ostatnio nadaliśmy miano „populizmu”. To właśnie przemieszczenie jest mechanizmem libidalnym umożliwiającym te i inne zaskakujące zwroty akcji. Naiwnością byłoby myśleć, że przestanie on nagle działać tylko dlatego, że wiele z nas zachorowało na COVID-19.
_

Jeśli jest jakaś wciąż wartościowa lekcja z rewolucji październikowej 1917 roku – która zakończyła się porażką, jeśli uznamy, że jej celem była budowa komunizmu, i nawet Lenin nie miał pod koniec życia co do tego wątpliwości – to taka, że walka przeciwko kapitalistycznemu status quo może być skuteczna, jeśli w momencie dziejowej zawieruchy mamy cel i stworzymy środki organizacyjne pozwalające go osiągnąć. Czy mamy jednak dziś taki cel i takie mechanizmy? Marks wierzył, że ludzkość stawia sobie takie tylko cele, do których osiągnięcia ma materialne środki, jednak los ruchu robotniczego w ostatnich 150 latach pokazuje raczej coś odwrotnego: w czasach, gdy nie istniały nie tylko tanie linie lotnicze, ale w ogóle żadne samoloty, gdy podróżowanie było drogie, znajomość języków obcych ograniczała się do elity, jedynym szybkim kanałem komunikacji pomiędzy kontynentami był telegraf, a wojsko i policja regularnie strzelały na ulicach do protestujących, międzynarodowy ruch robotniczy stał się siłą, której obawiali się kapitaliści i politycy. Materialne możliwości samoorganizacji są dzisiaj większe, a kary za nieposłuszeństwo łagodniejsze niż kiedykolwiek wcześniej, a mimo to cele, jakie stawia sobie współcześnie nawet „radykalna” lewica wydają się wręcz śmiesznie blade i pozbawione polotu. Zdroworozsądkowy socjaldemokratyzm centrum ucieleśniany przez Jeremy’ego Corbyna czy Berniego Sandersa wydaje się ekstremalnym radykalizmem – oto miara reakcyjności czasów, w których żyjemy.
_

A więc – co robić? Wszyscy czekamy na lidera i mesjasza, który wreszcie powie nam, jak i o co mamy walczyć. Bo przecież ludzie, wbrew całej retoryce indywidualizmu i autonomii, uwielbiają, kiedy mówi się im, co mają robić. Czyż nie? Wie to każda cyniczna polityczka, każdy sprawny marketingowiec i każdy zrezygnowany lewicowy intelektualista. Jeśli pozostaniemy utkwieni w bierności z takim wyczekującym pytaniem, rządzić nami będą właśnie cyniczni politycy i sprawne ekspertki od marketingu.

„Edukujcie się, bo potrzebujemy całej waszej inteligencji. Agitujcie, bo potrzebujemy całego waszego entuzjazmu. Organizujcie się, bo potrzebujemy całej waszej siły” – te słowa Antonio Gramsciego nie straciły nic ze swojej aktualności. Ani politycy, ani partie, które nas zbawią, nie są nam potrzebne – nie jesteśmy chrześcijanami, czekającymi na mesjasza, ani stadem owiec, nad którym musi czuwać pasterski pies. Potrzebujemy demokracji – nie parlamentarnego przedstawicielstwa, które powie jedno, zrobi drugie, a po czterech latach wróci, aby mamić nas kolejnymi obietnicami, ale rzeczywistej możliwości kolektywnego sprawowania władzy i decydowania o zbiorowych priorytetach.
_

Walter Benjamin umarł 26 września 1940 roku jako uchodźca w Portbou, małym katalońskim miasteczku położonym nad Morzem Śródziemnym na granicy z Francją. Zatrzymany przy próbie nielegalnego przekroczenia owej granicy, obawiał się, że trafi do obozu koncentracyjnego. Wolał popełnić samobójstwo. W swoim dzienniku na ostatniej stronie zapisał zdanie zaczerpnięte z Kafki, streszczające w osobliwy sposób mieszankę optymizmu i rezygnacji, którymi wypełnione było całe życie autora Pasaży i spora część jego tekstów: „Jest wciąż bardzo dużo nadziei, ale nie dla nas”.