Wyjątek i globalna kontrrewolucja
Marina Garcés
Niniejszy tekst piszę w sytuacji odosobnienia, narzuconego nam z powodu globalnego kryzysu zdrowotnego wywołanego przez koronawirusa. Dzisiaj mija siódmy dzień mojej izolacji w Barcelonie. Chiny, Włochy, kraje Europy i Ameryki Łacińskiej oraz wiele innych państw na świecie zamykają mieszkańców w domach, o ile takowe domy mają. Przekierowuje się ich do pracy zdalnej, jeżeli ich praca na to pozwala. Przyjmuje się do szpitali tych, którzy już zachorowali, jeśli znajdzie się dla nich jakieś wolne łóżko. Już wcześniej przygotowywałam szkic i materiały do napisania artykułu o trwałych stanach wyjątkowych w epoce globalizacji. Nie sposób dłużej z tym zwlekać, zważywszy na doświadczenie wpływające w tych chwilach na nasze ciała, uczucia, zdolność skupiania uwagi oraz interpretacje i analizy rzeczywistości.
Na czas, gdy znaleźliśmy się w sytuacji globalnego zamknięcia, przypada czwarta rocznica zawartego między Unią Europejską a Turcją porozumienia w sprawie zarządzania zamknięciem wschodniej granicy Europy. Po dziewięciu latach wojny toczącej się w Syrii kraje europejskie nadal nie zamierzają przejmować się tym, co dzieje się w tym kraju: życiem uwięzionym pod bombami, równie globalnymi jak sam wirus. To uwięzienie okupione jest pieniędzmi i politycznymi układami, obozami po drugiej stronie granicy, tolerancją wobec polityki represji oraz aresztowaniami obywateli i działaczy przez Erdoğana. Te gospodarcze i polityczne układy mogą ulec bezlitosnej rewizji, jeśli Erdoğan „wyzwoli” parę tysięcy osób, by rozpierzchły się w ucieczce przed policyjnymi strzałami, a następnie padły ofiarą ksenofobicznych napaści dokonywanych przez Europę, jej instytucje i obywateli coraz łatwiej podatnych na autorytarne i faszystowskie odruchy. Lesbos, wyspa kobiecej miłości, stała się polem krwawej bitwy toczonej o to, by granice i zasieki zmienić w obozy śmierci w tym stanie permanentnej wojny.
Stan alarmowy, ogłaszany przez kolejne kraje świata w obawie przed masowymi zarażeniami koronawirusem, dołącza w ten sposób do listy wcześniejszych stanów wyjątkowych. Zapomnienie łączy je ze sobą i zamienia w nową normę wielowarstwowej sytuacji wyjątkowej. W lutym 2019 roku Donald Trump ogłosił stan pogotowia na południowej granicy USA, a mimo to wszystko pozostało bez zmian. W istocie stan pogotowia panował tam już od dawna, tyle że pod innymi postaciami, był wdrażany na stałe w życiu codziennym na całym świecie. „Zamierzam ogłosić na szczeblu krajowym stan pogotowia, który wprowadzano wcześniej wielokrotnie. […] Rzadko wiązały się z tym problemy. Jak dotąd nikt zbytnio nie przejmował się tym, że go ogłaszano. Nie było to aż tak ekscytujące, jak mi się wydawało” [1]. Słowa Trumpa zawarte w oświadczeniu oddają sens współczesnej sytuacji wyjątkowej: nie ma ani normalności, ani wyjątku, jest tylko normalność wyjątku dla wyjątkowej normalności.
Gdy Trump wygłaszał swoje oświadczenie, w Hiszpanii rozpoczęła się kampania wyborcza, w której głównym punktem programu politycznego proponowanego przez jedną z partii opozycyjnych było uruchomienie na stałe artykułu 155. hiszpańskiej konstytucji w odniesieniu do Katalonii. Oznaczać by to miało bezterminowe zawieszenie autonomii regionu i przejęcie przez państwo wszystkich katalońskich instytucji, w tym środków przekazu oraz systemu edukacji [2]. Artykuł 155. hiszpańskiej konstytucji otwiera drzwi do interwencji o charakterze wyjątkowym, prezentowanej jako środek zapobiegawczy wdrożony na czas nieokreślony. Zastosowano go po referendum w sprawie niepodległości, które odbyło się 1 października 2017 roku i świętowano jako akt nieposłuszeństwa wobec zakazu forsowanego przez państwo. Jeśli tego typu środek obowiązywać może przez czas nieokreślony, to w czym leży jego wyjątkowość? Oczywiście nie w samym wprowadzeniu, ale w skutkach, umożliwia on bowiem wdrożenie dowolnych wyjątków. Innymi słowy pozwala on władzy odzyskać moc. O tym właśnie wspominał Trump, składając swój podpis pod dekretem o stanie pogotowia: „Podobne dekrety, oddające władzę w ich ręce, podpisywali od roku 1977 inni prezydenci” [3].
Z drugiej strony, od 2016 roku, a zwłaszcza przez cały rok 2019, na świecie ogłasza się „kryzys klimatyczny” [4]. UE uczyniła to 28 listopada 2019 roku. Barcelona, czyli miasto, w którym piszę te słowa, 15 stycznia 2020 roku [5]. Wszędzie, gdzie się obrócić, na całej naszej planecie, życie ma się toczyć pod znakiem zagrożenia stale odraczanego dzięki podejmowanym w ostateczności działaniom. Wyjątkowe przepisy, interwencje bankowe, operacje ratunkowe, obozy dla uchodźców i wewnętrznych przesiedleńców, zarządzenia wprowadzane ad hoc… pożary w Australii, do których doszło w styczniu 2020 roku – wszystko to ukazuje przytłaczający obraz kryzysu zawierającego w sobie i zaogniającego wszystkie pozostałe sytuacje.
Charakterystyczną cechą wszystkich tych wyjątkowych działań jest to, że nie rozwiązują żadnego z wymagających tego problemów, a raczej pozostawiają je niedomknięte. Nie przezwyciężają kryzysu, a go podtrzymują, nie usuwają go, a nim zarządzają. Rządzący uzyskują i umacniają swoją potęgę, pozostając w kryzysie, nie zaś go pokonując. To władza, która nie tyle decyduje i rozwiązuje problemy, ile zawiesza wszelkie decyzje i uniemożliwia jakiekolwiek rozstrzygnięcia. Ta sama logika rządzi dziś wszelkimi kryzysami politycznymi, zarówno tymi, które właśnie wymieniliśmy, jak i wieloma innymi, łącznie z kryzysami gospodarczymi i środowiskowymi. Nie chodzi przy tym o to, że utrwaliły się one z racji swej nieprzezwyciężalności, lecz o to, że ich nierozwiązywanie pozwala na stałe stosowanie wyjątkowych środków, dzięki którym władze tylko się umacniają.
W sytuacji, w której wyjątek staje się czymś powszechnym i ulega normalizacji, musimy sobie postawić następujące pytanie: „Na co jest on odpowiedzią?”. Czy to wyłącznie reakcja na nieudolne rządy i katastrofalny stan deregulacji będący skutkiem globalizacji kapitalizmu? Czy może jest to przejaw nowej logiki rządzenia, która kształtuje się przez trwałość wyjątku jako sposób zarządzania obecną złożonością społeczną, gospodarczą i polityczną?
Hipoteza proponowana w niniejszym artykule głosi, że globalny ustrój trwałego wyjątku jest przejawem powszechnie dokonującej się kontrrewolucji, przybierającej rozmaite oblicza w zależności od kontekstu kulturowego i politycznego danego kraju czy terytorium. Mówienie o powszechnej kontrrewolucji wymaga jednak prześledzenia oznak rewolucji, które być może przeoczyliśmy. Kiedy się rozpoczęła i jakie podmioty były w nią zaangażowane, jakiego rodzaju praktyki stosowano? Jakich przemieszczeń dokonała i jakie przeobrażenia za sobą pociągnęła? Jaką postać przybierają one w obecnej sytuacji?
Rewolucja, która nie ustaje
Krwawe dzieje XX wieku zakończyły się uroczystą deklaracją: „Nie ma alternatywy”. Miało to oznaczać triumf kapitalizmu oraz nadejście ery globalizacji. Daleka jednak od ustanowienia wspólnoty, kapitalistyczna globalizacja uprawomocniała jedność świata, który poza historią pozostawiał inne formy politycznej i społecznej organizacji, zamknąwszy w przeszłości samą ideę rewolucyjnych działań mogących przynieść radykalną zmianę stanu rzeczy.
Stanowisko głoszące, że „rewolucja nie jest już możliwa” da się utrzymać jedynie z perspektywy rządzących. Dzierżenie władzy to właśnie dążenie do zapanowania nad określoną przestrzenią możliwości: tego, co możliwe, gdy co innego jest niemożliwe, tego, co może się zdarzyć, gdy nic innego zdarzyć się już nie może. W tym przypadku wyrażenie „już nie” więzi rewolucję między minioną możliwością a przyszłą niemożliwością. Dławi rewolucję, traktując ją jak przebrzmiałe doświadczenie historyczne. Ale dla tych, którzy pozbawieni są władzy, to, co możliwe, pozostaje na zawsze więzieniem, przestrzenią panowania. Dlatego rewolucja nigdy nie była ani możliwa, ani niemożliwa. Rewolucyjne bowiem jest właśnie takie zbiorowe działanie, które zwraca to, co możliwe, przeciw możliwemu, ponieważ prowadzi do wyłonienia możliwości nieprzewidzianej, radykalnej nowości, która nie mieściła się w wąskich ramach tego, co mogło się zdarzyć.
Marks opisywał rewolucję jako przywłaszczenie całości sił wytwórczych przez stowarzyszone jednostki, które równocześnie odzyskują wolność, stowarzyszając się ze sobą i poprzez to stowarzyszanie. W obecnej fazie kapitalizmu siłami wytwórczymi nie są już tylko środki produkcji przemysłowej. Są nimi wszystkie te środki, które reprodukują życie, zarówno w sferze materialnej, jak i symbolicznej. Rewolucja polega na zbiorowym ich odzyskaniu, przywłaszczeniu ich sobie dzięki zdolności do stowarzyszania się i współpracy, czyniącej nas wolnymi. Pytanie brzmi zatem: „Czy nie to właśnie dokonało się w ostatniej fazie kapitalizmu wbrew jego planom totalizacji?”. Czy w ruchach społecznych i praktykach kooperacyjnych, w tak wielu zakątkach świata uniezależniających się dziś w swej zdolności do samozarządzania i rodzenia rozmaitych form życia, chodzi o coś innego niż o proponowanie i urzeczywistnianie form zbiorowego przywłaszczenia życia? Możemy zatem zadać sobie pytanie: „Co, jeśli rewolucja, zamiast »być czymś już niemożliwym«, okazuje się tym, co nigdy nie ustaje?”.
Hipoteza ta może wydawać się sprzeczna z intuicją, a nawet z faktami. Ale jeśli spojrzymy na obecny układ kontrrewolucyjnych sił w ich politycznym, gospodarczym i kulturowym wyrazie, być może zasługuje ona na głębsze zbadanie. Dlaczego neoliberalny, odpolityczniony, indywidualistyczny kapitalizm oparty na wzroście gospodarczym i obietnicy niewyczerpanych szans musiał przejść w fazę narastającego autorytaryzmu politycznego, nasilającego się wykluczenia społecznego, by ostatecznie pozbawić nas jakichkolwiek perspektyw życiowych – w fazę wojny kulturowej i neokonserwatyzmu moralnego? Tendencje te wydają się sprzeczne z tym, co początkowo głosiło nam zwycięstwo kapitalizmu i globalizacji, świętowanej jako otwarcie ogromnego rynku towarów, giełdy szans i okazji, apoteozy komunikacji.
W 1989 roku ogłoszono koniec dwubiegunowego świata, a tym samym napięcia między totalnymi alternatywami. W końcu świat miał odzyskać „jedność”, ale bardziej niż wspólnotą stał się jedynością. To, co jest jedyne, buduje się nie na wzajemności, ale na wykluczeniu, ucisku oraz skazaniu na niewidzialność wszystkiego tego, co nie pasuje do jego projektu. Wkrótce jednak na tym harmonijnym obrazie zaczęły się pojawiać rysy, a ukazujący go dotąd wielobarwny wyświetlacz zaczął gasnąć i z wolna się psuć. Dla całego pokolenia i całej epoki punkt zwrotny stanowiły Chiapas oraz Seattle. Mowa o okresie 1994–1999, czyli pięciu końcowych latach minionego wieku, w których odmówiono wykonania kary śmierci na społecznych, gospodarczych i politycznych alternatywach [6].
Przekonywano, że nie ma alternatywy dla gospodarki wolnorynkowej i jej finansjeryzacji, napędzanej przez banki, korporacje i ponadnarodowe instytucje, jednak ruch antyglobalistyczny z lat 1999–2001 wskazał instytucje odpowiedzialne za nowe i dawne formy niesprawiedliwości (Davos, MFW, Bank Światowy, UE, G8…), wypróbowując nowe metody współpracy, produkcji i konsumpcji, które do dziś kreślą mapę innej ekonomii politycznej na świecie. Kryzys z 2008 roku i jego mobilizujący wpływ odczuwalny na całym świecie, znajdujący kulminację w ruchach z roku 2011 (Ruch M15, Tahrir, Occupy, Gezi Park itp.), dowiodły, że obietnice kapitału pociągają za sobą śmierć i że istnieją inne sposoby, by w centrum uwagi umieścić życie.
Twierdzono, że nie ma alternatywy dla demokracji liberalnej, opancerzonej przez samoreprodukujący się system partii i reprezentacji politycznej oraz wspieranej przez instytucje ze strukturalną domieszką korupcji. Ruchy zbiorowe w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci przeszły długą drogę wypróbowywania różnych form deliberacji, podejmowania decyzji i rozmaitych odmian organizacji politycznej, które wykraczają daleko poza formułowane przez obecne parlamentarne lewice, nawet te najnowsze, propozycje kontrolowanego i ograniczonego uczestnictwa obywateli.
Opowiadano, że nie ma alternatywy dla globalizacji państw i ich sojuszy w formie bloków wojskowych i gospodarczych jako jedynej możliwej formy geopolityki. Tymczasem rodziła się już inna, ponadnarodowa, transgraniczna i międzykulturowa społeczność, sprzymierzająca się, koordynująca i mnożąca swe działania zarówno w świecie fizycznym, jak i wirtualnym. Sieci wzajemnego wsparcia, łączności i informacji, solidarności oraz wspólne walki, praktyki i dyskursy działają w czasie rzeczywistym.
Za pewnik przyjmowano, że nie ma alternatywy dla własności prywatnej, prawdziwego świętego prawa dawnego i obecnego ustroju kapitalistycznego, a kiedy już wszelkie próby podważenia tej świętości wydawały się przebrzmiałe, walki toczone o dobra wspólne (zasoby naturalne, terytoria, mieszkalnictwo, naukę i kultura, dobra materialne i cyfrowe itp.) nadały nowy impet stosunkom swobodnego i wspólnego użytkowania. Tendencje prywatyzacyjne wprawdzie nadal dominują, a wręcz przybierają na sile, ale wychodzą na jaw wiążące się z nimi ograniczenie możliwości podtrzymania i przetrwania życia na naszej planecie.
Wydawało się też, że nie istnieje alternatywa dla globalnej wojny z terroryzmem, która od 2001 roku każdego dnia na nowo wykreślała mapę spadających pocisków, kontroli granicznych, wewnętrznego nadzoru, ataków wyprzedzających, rasizmu i antyislamizmu. Jednak 15 lutego 2003 roku potężny ruch antywojenny zwołał pierwszą demonstrację o globalnym zasięgu, by głośno, na oczach całego świata, powiedzieć, że chodzi o ich wojnę, ale naszą śmierć. Zgromadzenie pod hasłem „stop wojnie” okazało się bowiem czymś więcej niż kolejnym ruchem pacyfistycznym, doprowadziło do zmiany znaczenia wojny i pozwoliło nam zrozumieć, że w XXI wieku wojny (zdaniem niektórych mogącej przybrać wyłącznie postać trzeciej wojny światowej) nie wypowiada się już z dnia na dzień ani z dnia na dzień się jej nie kończy, że nie toczy się ona wyłącznie z użyciem broni i wojska, ale ogarnia nasze życie i wnika w nie na wielu frontach.
Wreszcie, wydawało się, że nie ma alternatywy dla społeczeństwa konsumpcyjnego, w którym style życia miały być indywidualnie do każdego dopasowane przez modę, formy życia, opcje egzystencjalne, emocjonalne i seksualne, tożsamości dobierane z dostępnego menu… Ale na przecięciu ruchu na rzecz ochrony środowiska i feminizmu, coraz prężniej współpracujących, powstała mnogość ruchów rzucających nowe światło na relacje współzależności oraz sprzeciwiających się konsumenckiej arogancji jednostki i jej drapieżnym, brutalnym stylom życia. Dbałość o życie i stawianie go na pierwszym planie pokazały nam granice czegoś, co wydawało się nieograniczonym zestawem opcji do wyboru, pouczając nas o potrzebie współpracy i wzajemności, emocjonalnej bliskości i wzajemnego wsparcia. Do tego jednak konieczne jest również dzielenie się wiedzą na gruncie pluralizmu epistemologicznego oraz krytyki kulturowej hegemonii patriarchatu i Zachodu, które jako istotne intelektualne, estetyczne i kulturowe trendy w ostatnich latach przeorały nasz sposób myślenia o nas samych, pogłębiając naszą wiedzę o sobie i poszerzając pole doświadczania samych siebie jako grup i społeczeństw.
Moglibyśmy wydłużać tę listę alternatyw i przeciwwładz wspieranych kolejnymi walkami przez ruchy społeczne, polityczne, kulturalne i kolektywne w ciągu ostatnich trzech dekad. Moglibyśmy ją uściślić, umiejscowić, wskazać lokalne, kulturowe i terytorialne różnice. Ale w najogólniejszych zarysach obejmuje ona to, co moglibyśmy nazwać „rewolucją, która nie ustaje”. Paradoks tej rewolucji polega na tym, że jej równocześnie mnogi, wewnętrznie zróżnicowany, wieloraki, ciągły i nieciągły, lokalny i globalny, epizodyczny i podziemny charakter sprawił, że lepiej zna swoich wrogów niż bohaterów i bohaterki. Tak lokalne, jak globalne, tak ekonomiczne, jak polityczne potęgi kapitalizmu w napięciu i pełne obaw obserwowały nadejście rewolucji, przeczuwały ją, lękały się jej i toczyły z nią walkę. Dlatego postanowiły, że nie będą dążyć do tego, by zapewnić sobie jakiś spiżowy, trwały i przejrzysty ład, ale wolą zarządzać chaosem wprowadzanym przez sam system w postaci zakłócenia i nieustannych zmian, zagrażającym wszystkiemu wokół. Z czasem dopiero okaże się, czy kryzys wynikający z epidemii koronawirusa da odpowiedź w postaci takiej kontrrewolucji. Wszystko zdaje się wskazywać na to, że zarządzanie danymi jako fundament władzy nierozerwalnie gospodarczej, technologicznej, politycznej i wojskowej zdominuje w najbliższej przyszłości zarówno mikropolitykę, jak i globalną geopolitykę.
Codzienne zakłócenia
Największą nowością współczesnej kontrrewolucji jest to, że bynajmniej nie powstrzymuje ona toczących się rewolucji, ale przewyższa je zdolnością do wywoływania zakłóceń i lawirowania między nimi, niczym w nowej formie normalności. Zamiarem władzy nie jest zaprowadzenie jakiegokolwiek porządku ani jego utrwalenie. Ten, kto ma władzę, przemienia się w pilota chaosu, biorąc na siebie zadanie rządzenia bezładem i za jego pośrednictwem, umiejętnie go obserwując, sprawując nad nim coraz większą kontrolę i zdobywając coraz więcej danych na jego temat. Porządek staje się w ten sposób ustrojem codziennych zakłóceń, kontrolowanym w najdrobniejszych szczegółach. Jakiego typu działania byłyby zatem obdarzone mocą dokonywania przeobrażeń? Jak zmienić bieg rzeczy, skoro nie ma dla nich żadnego określonego kursu, żadnego kierunku?
Zakłócenie to modne hasło, które jest jednak czymś więcej niż tylko modą. To objaw, oznaka. Pojęcie utworzone w 1995 roku przez Claytona M. Christensena z „Harvard Business Review” wskazuje na zalety płynące z nagłego przerwania lub zatrzymania w dziedzinie gospodarki. Przedsiębiorca, dawniej chcący zapewnić wzrost i dobrobyt przez innowacje, obecnie dąży do położenia kresu wszystkiemu temu, co ustalone, po to, by zająć dogodną, dającą przewagę pozycję. Nowość nie tkwi w produkcie ani w usłudze, ale w samym polu, w którym dokonuje się taka ingerencja. W tym celu przedsiębiorca zmuszony jest wprowadzić zamęt i rozpętać chaos, wysadzić w powietrze obszar tego, co daje się pomyśleć, by otworzyć się na to, co niepomyślane. Oto przypadkowość przemieniona w biznesową ideologię, dziś przenikającą wiele dziedzin życia publicznego, w tym praktyki edukacyjne, kulturalne i artystyczne. Trump z jego nieprzewidywalnymi decyzjami jest doskonałym ucieleśnieniem tego rodzaju polityki zakłócania. Jaką postać przybiera posłuszeństwo w takim ustroju? Jeśli wszystko to, co może się przydarzyć, sprowadzone zostaje do nieustającego zakłócenia, ponowne przemyślenie statusu działania staje się koniecznością.
Rewolucję ujmowano dotąd jako działanie historyczne par excellence i tak też ją przeżywano. Wymagała ona ukonstytuowania się pewnego podmiotu, rozpoznającego się w niej i jednocześnie przeobrażającego świat przez wdarcie się w nią. Dialektyka, jak pojmował ją Marks, włączała rewolucyjny wyjątek, moment cięcia, zmianę kierunku, przerwania lub wydarzenia, w ciągłość walki klasowej. W ten sposób dialektyka wpisywała negatywność antagonizmu i zerwania (negatywność wolności) w potwierdzenie ustanowionego na nowo pola możliwości, w którym ziścić miała się równość rodzaju ludzkiego. Takie włączenie wyjątkowości i ciągłości, zerwania i możliwości, wolności i równości, przeczenia i twierdzenia, zapewniało postęp emancypacji jako procesu zarazem ciągłego i nieciągłego, niszczycielskiego i budującego, afirmatywnego i negatywnego, nakierowanego na jakiś ostateczny cel.
W obliczu kryzysu sensu historii, wraz z rozkładem ruchu robotniczego jako podmiotu politycznego idea rewolucji rozproszyła się w mnogości czasów i miejsc, oderwanych od siebie i wobec siebie niewspółmiernych. Wszystko stało się polityczne, tyle że nie wiadomo, jak i kiedy do tego doszło. Z tego samego powodu narracja odwołująca się do celów oraz konsekwencji uległa domknięciu, a wraz z nią przepadła również sama idea skutku i przyszłości. Emancypacja odmienia się w nieciągłej i samowystarczalnej teraźniejszości. Jak o wydarzeniach Maja ’68 pisał Blanchot: „Trwać nie ma już potrzeby, nie trzeba brać udziału w żadnego typu trwaniu” [7]. W tym samym duchu, acz z uwzględnieniem tragicznego aspektu tego zjawiska, Hannah Arendt prowadziła swój namysł nad nieziszczonym i nieziszczalnym wymiarem działania. Jego nowość, niczym błyskawica rozdzierająca rzeczywistość, pozostawia zawsze coś, co określa się bądź to przez zerwanie, bądź to przez niemożliwość instytucjonalizacji. Jak kontynuować coś, co się przydarza? Z tego niepokojącego pytania rodzi się znane określenie „utraconego skarbu” działania, zapożyczone przez Arendt od poety Renégo Chara [8].
Wraz ze zwrotem w interpretacji momentu rewolucyjnego rewolucja przestaje być historycznym działaniem par excellence i zaczyna się jawić w większym stopniu jako zdarzenie niewczesne i nieuchronne, potencjalne bardziej niż aktualne, obdarzone mocą uwidocznienia granic rzeczywistości społecznej, politycznej i kulturowej na gruncie doświadczenia nowości, przemieszczenia bądź inności. Innymi słowy: rewolucja staje się doświadczeniem tego, co nie mieści się w systemie, nie daje się reprezentować, wymyka się, stwarza inne możliwości życia, nawet jeśli nie uda im się okrzepnąć, zorganizować ani utrwalić. Bardziej niż jedynie historycznym działaniem, rewolucja staje się przeto ciągiem scen własnych przeobrażeń. Tym zaś, co łączy je ze sobą, jest ponowienie zerwania, rytmiczne tempo przerywania.
Co takiego dzieje się jednak z wybuchową siłą, mocą nowości i przeobrażeń właściwymi rewolucyjnemu wydarzeniu, kiedy stan wyjątkowy się utrwala, a sytuacje pogotowia nakładają się na siebie pod postacią nowej normalności? A to, że wydarzenie traci wszelką moc przerywania i zrywania, ponieważ utrzymywany przez władzę porządek sam staje się reżimem opartym na zerwaniu. Gdy ład wspiera się na nieustannym rozrywaniu każdego porządku, wydarzenie jako źródło nowości i zmiany wysycha. W tym trybie działa globalna kontrrewolucja w jej obecnej fazie, a koronawirus będzie jednym z wielkich bohaterów toczonej przez nią wojny. Zarządzanie globalnym więzieniem doskonale łączy te dwa paradoksalne wymiary: ścisły ład z ciągłym nieładem, pełną wiedzę o wszystkich z całkowitą niewiedzą o tym, co tak naprawdę dzieje się z naszą teraźniejszością i przyszłością. Kryzys wywołany przez koronawirusa jest doświadczeniem radykalnego zakłócenia zamienionego w podstawę nowej codzienności, zakłócenia, które dopiero zaczynamy dostrzegać i które najprawdopodobniej zmieni sens całej naszej przyszłej codzienności. Czy pozostaje nam jedynie się do niej dostosować?
Niewola dostosowania
Kiedy suwerenna decyzja stanowi o tym, co nierozstrzygalne, zawieszeniu ulega sama możliwość decydowania. Nie oznacza to jednak, że władza ta ulega paraliżowi, ale że przechodzi w stan nieokreśloności i rozwija się jako ciągłość działań, zasad, procedur, wyjątków itp. Wówczas nie ma już żadnego przed ani po, zostaje wyłącznie czas rozmyty, pozbawiony wyraźnego kierunku. Obecna sytuacja bezterminowego przetrzymywania i braku przesądzających działań stanowi paradygmat tego rodzaju nadaktywnego stanu zawieszenia, obfitującego w rozporządzenia, zakazy i oświadczenia, ale nie w rozstrzygnięcia i rozwiązania.
Groźba zawieszenia jako najwyższy akt suwerennej władzy prowadzi do normalizacji zagrożenia, które włącza się w bieg życia jako jeden z jego najbardziej właściwych wymiarów. Schemat ten rozpoznać można w dowolnym zjawisku współczesnego życia politycznego: wojen już się nie wypowiada ani ich nie kończy, ale się je kontynuuje, nieustannie zmieniając taktykę, a międzynarodowe rezolucje w sprawie rozwiązań wspólnych problemów (takich jak ochrona środowiska, globalna sprawiedliwość, kryzysy zdrowotne, ubóstwo lub głód) prowadzą jedynie do kolejnych rezolucji, które odraczają realizację celów, jakie poprzednio sobie postawiono, zaś katastrofami, czy to naturalnymi, czy też wynikającymi z oddziaływania człowieka na środowisko, zarządza się przez odsuwanie w czasie ich konsekwencji, mając w nich jednocześnie współudział i czerpiąc z nich zyski.
To samo dotyczy granic, na których terytorializuje się państwo, oraz monopolu na podejmowanie decyzji. Sandro Mezzadra wraz z Brettem Neilsonem w swoich analizach zawartych w pracy zatytułowanej Granica jako metoda [9] wykazali, że granice nie tyle wyrysowują jakąś trwałą mapę, ile raczej służą zarządzaniu twórczym zniszczeniem, ciągłej rekombinacji przestrzeni i czasów w dzisiejszym zamęcie świata. Obecne w nim praktyki i dyskursy ogarniają społeczeństwo jako całość w sposób elastyczny, a zarazem niepowstrzymany, administracyjny i brutalny, uogólniony i uszczegółowiony, dzięki zastosowaniu technologii strefowania. W jej logikę uwikłane jest nie tylko zarządzanie terytoriami i przepływem ludności. Rządzi ona również w ramach umysłowych, poznawczych, emocjonalnych i technologicznych, które w coraz szybszym tempie zniekształcają kontury każdego świata i zawężają granice możliwego doświadczenia.
W jednym ze swoich licznych filmów promocyjnych Klaus Schwab, niemiecki inżynier i pomysłodawca Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, wyjaśnia, czym jest to, co sam ochrzcił mianem „czwartej rewolucji przemysłowej”, czerpiąc inspirację z obrazu fali tsunami, która już się rozpoczęła i do której należy się przygotować. Należy się przygotować na tę rewolucję – nawołuje inżynier. Nie wyjaśnia jednak, kto stoi na jej czele, jak się nią kieruje ani też tego, czy można nad jej przebiegiem dyskutować lub go zmienić. Ona po prostu się dokonuje, a wszelkie działania, jakie można podjąć w tej sytuacji, sprowadzają się do przygotowań, innymi słowy do dostosowania się w odpowiednim czasie do nadciągających zmian, żeby nie pozostać w tyle ani nie dać się stratować sile, z jaką rewolucja wdziera się w rzeczywistość. A raczej ją zakłóca. Takie podejście nie jest typowe wyłącznie dla globalnych elit ekonomicznych i technicznych. Jest również rozpowszechnione w dziedzinie edukacji i świecie pracy. Nabiera wręcz wymiaru politycznego i egzystencjalnego: jedynym dostępnym działaniem jest najlepsze dostosowanie się do warunków niepewności, przygotowanie się na przyszłość, o której nic nie wiadomo i której autorów nie znamy. Trwa także gospodarczy i polityczny wyścig o to, który kraj lub blok najlepiej dopasuje się do nowej sytuacji pandemii.
We współczesnej podmiotowości dokonuje się zatem przedziwny zwrot. Znika pytanie o to, kto kieruje działaniem, zaś na pytanie o to, jak ono przebiega, odpowiada się przez sprowadzenie go do przystosowawczego wymiaru. Nie jest to tak sprzeczne z ideologią zakłócania, jak mogłoby się wydawać: działanie jako przystosowanie jest najprostszą odpowiedzią na ciągle zachodzące zakłócenia. Skoro ustalone ramy bezustannie ulegają gwałtownemu rozpadowi, najskuteczniejsze będzie takie działanie, które w możliwie najodpowiedniejszy sposób umiejscowi się w owych pęknięciach i najlepiej je wykorzysta.
Permanentny stan wyjątkowy łączy zatem w sobie dwie logiki: logikę posłuszeństwa / nieposłuszeństwa z logiką przystosowania / nieprzystosowania. Prosty system posłuszeństwa, będący porządkiem stworzonym z chaosu albo chaosem służącym utrzymaniu porządku, by nie wystarczył. Posłuszeństwo wymaga pewnej trwałości reguł lub norm oraz uchwytności granicy między wnętrzem a zewnętrzem danego systemu. To z kolei rodzi potrzebę sprawowania władzy w oparciu o rozpoznawalny i przewidywalny system rozróżnień. Choć ten całkowicie nie zniknął, w ustroju trwałego wyjątku można rozpoznać dwie tendencje, wzmacniające się wzajemnie na zasadzie sprzężenia zwrotnego: mnożenie przepisów i norm w niezamierzony sposób prowadzi do zwielokrotnienia liczby przypadków oraz możliwości odmowy posłuszeństwa. Przemieszanie norm administracyjnych, karnych, obywatelskich itp. znacznie przy tym utrudnia ustalenie, gdzie i kiedy to nieposłuszeństwo się zaczyna.
Dlatego dzisiaj każdy obywatel jest potencjalnie nieposłuszny, podejrzewa się go o to, jeszcze zanim podejmie jakiekolwiek działania czy decyzje. Podejście to wzorcowo realizuje się w odniesieniu do migrantów: niezależnie od tego, w jaki sposób przekroczyli granicę, w pewnym momencie zostanie to uznane za potencjalne nieposłuszeństwo. Nigdy nie będzie im dane poznać zasad, norm ani przepisów na tyle dobrze, aby ich nie naruszyć. Przywołajmy tutaj jeszcze raz pracę Sandro Mezzadry i Bretta Neilsona, którzy wyjaśniają to w następujący sposób:
Ta osobliwa forma rozszczepienia, przez które państwa wydzielają strefy i enklawy, pozostawiając je poza zasięgiem obowiązywania przyjętych ustaleń normatywnych, prowadzi do powstania mnogości odmiennych porządków prawnych, ustrojów pracy, wzorców rozwoju gospodarczego, a nawet stylów kulturowych. Twierdzimy, że strefy te, wyodrębniane w coraz większej liczbie, a także różnicujące się pod względem rodzaju, odwracają logikę wyjątku, która ostatnimi czasy służyła wielu badaczom do wyjaśnienia nowych form sekurytyzacji syntetyzowanych w terenie. Okazuje się, że nie tyle panuje w nich próżnia prawna, ile przepełnia je wielość sprzecznych norm i rachunków, nakładających się na siebie, a czasami wchodzących ze sobą w konflikt, przybierający nieprzewidywalną, ale podlegającą również negocjacjom postać [10].
Przywołując określenie Aihwy Ong, cytowane przez Mezzadrę i Neilsona, obecne „technologie strefowania” udoskonalają reżim posłuszeństwa wobec wszelkiego rodzaju norm, praw i reguł i poszerzają jego obszar, począwszy od znanej z życia codziennego biurokracji akademickiej po granice porządku terytorialnego, w których dochodzić może do najpoważniejszych i najgroźniejszych przypadków naruszeń. Koronawirus upowszechnił i nasilił dodatkowo praktyki strefowania, dom po domu obejmujące docelowo, przynajmniej potencjalnie, całą naszą planetę. Póki co jeszcze w granicach stanu pogotowia. Ale jaką mamy pewność, że praktyka wyodrębniania stref sanitarnych w tym czy innym wydaniu przestanie obowiązywać po okresie kryzysu wywołanego wirusem?
Oprócz logiki posłuszeństwa uwidacznia się inny jeszcze trend organizujący wszelkie możliwe działania wokół osi dostosowania / niedostosowania. Działanie nie musi odznaczać się nieposłuszeństwem, by uznano je za przejaw niedostosowania. Wystarczy, że zareaguje się nieodpowiednio, czy to przez niezdolność, czy przez nieporozumienie, czy przez wypadnięcie z gry. Z tym mamy do czynienia na przykład w przypadku publicznej edukacji, która nie chce przysposobić sobie nowych technologii i metod. To samo ma miejsce w przypadku ruchów społecznych, które nie „chwytają” logiki instytucjonalnej ani logiki reprezentacji. Podobnie dzieje się z niezliczonymi sprekaryzowanymi istnieniami, niereagującymi w odpowiednim tempie i we właściwy sposób, który wymaga od nich nieustannego wynajdywania się od zera w odpowiedzi na nowe potrzeby rynku. W ten sam sposób nęka się i nadwyręża życie osobiste wielu osób, zmuszonych do tego, by uznawać za fizyczne lub psychiczne zaburzenie coś, co jest po prostu przejawem niemożności przystosowania się do nieustannej zmiany planów. We wszystkich sferach instytucjonalnych, ekonomicznych, politycznych i osobistych grozi nam to samo niebezpieczeństwo niedostosowania.
Takie podwójne oblicze współczesnej niewoli wymaga dwóch rzeczy: uznania normy i rozpoznania sytuacji. Po nich poznaje się rządzącego – tego, kto ma moc ustanawiania i narzucania norm i kto potrafi generować coraz to nowsze sytuacje – a rolę tę odgrywać mogą technokraci, politycy i guru, ale też wielkie banki, korporacje i władze sanitarne. Ostatnia instancja suwerenności pozostaje nieodgadniona. Ustanawia się zaś dzięki takiej podwójnej operacji uznania / rozpoznania.
„Back” and „again”
Jeśli kontrrewolucja dokonująca się przez zakłócenie, z użyciem przemocy i za pomocą stanu pogotowia, jest procesem szerzącym połączenie posłuszeństwa z przystosowaniem, należałoby zadać sobie pytanie: „Co dzieje się z tymi, którzy są posłuszni i dostosowują się do wymogów scenariusza permanentnego wyjątku?”. Jak widzieliśmy, współczesną niewolę znamionuje coś, co czyni ją wyjątkową: nawet ci, którzy wykazują się największym posłuszeństwem i najchętniej się dostosowują, żyją w poczuciu zagrożenia. W przypadku koronawirusa i katastrofy klimatycznej zagrożenie to przestało być jednak poczuciem wyłącznie subiektywnym.
Jeśli współczesne państwo oferuje spokój w zamian za posłuszeństwo, co takiego może nam dać? Jeśli potencjalnie cała ludność znajdzie się w stanie zagrożenia, niezależnie od miejsca pobytu, to czy wspólne poczucie niebezpieczeństwa nie zjednoczy jej lepiej niż cokolwiek innego? Czy strach jest wobec tego głównym narzędziem współczesnej polityki? Przyjmując hobbesowski punkt widzenia, można by odpowiedzieć, że tak było od zawsze. Ale przecież współczesne państwo jako urządzenie prawno-wojskowe wynaleziono właśnie po to, by osłabić i utrzymać w ryzach destabilizujące skutki jego działania. Kiedy dzień po dniu strach wsącza się w życie społeczne, nieustannie zakłócane w swych ramach i najistotniejszych punktach odniesienia, co takiego zaoferować może suweren? Zasadniczo tylko jedno: pozór bezpieczeństwa.
To właśnie pojęły nowe reakcyjne siły polityczne. To one dowodzą chaosem, zarazem czerpiąc moc z oferowania nam pozorów bezpieczeństwa: murów, które tak naprawdę od niczego nie odgradzają; praw wyjątku, które nie do końca są tym, za co się podają; stanów wojennych, które nie zarządzają bezwzględnego stanu pogotowia; zagrożeń zdrowotnych i klimatycznych, które nie pociągają za sobą realnych zmian w obszarze produkcji i konsumpcji… a przede wszystkim wspólnego horyzontu znaczenia, retrotopijnego bezpieczeństwa reakcji. Nie są to siły konserwatywne w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Nie dążą do zachowania żadnego z aspektów rzeczywistości. Podejmowane przez nie działania polityczne łączą spustoszenie z reakcją, nowatorstwo z zakłócaniem, przemoc z życiem codziennym. Ich przewaga zależy od umocnienia tego typu relacji, zniewolenie zaś polega na dostosowaniu się po to, by przetrwać.
Zygmunt Bauman w swojej ostatniej książce wspominał o retrotopijnym charakterze dzisiejszych ideałów. Większość przemówień i haseł politycznych głoszonych w językach romańskich charakteryzuje się wszechobecnością wskazującego na powtórzenie przedrostka „re-”, występującego w takich wyrażeniach, jak recuperar („odzyskać”), reapropiar („przystosować się na nowo”), retomar („wznowić”). W czasie dwóch wielkich kampanii politycznych, które odciskają największe piętno na teraźniejszości i najbliższej przyszłości anglosaskiego świata, pojawiły się nader interesujące zwroty językowe. Donald Trump przywrócił do obiegu slogan Make America Great Again („Uczyńmy Amerykę znowu wielką”), zaś w Wielkiej Brytanii, w trakcie kampanii na rzecz „wyjścia” z UE, tzw. brexitu, sformułowano hasło Take back control („Odzyskajmy kontrolę”). W obu przypadkach, jak sądzę, kluczowym elementem są na pozór nic nieznaczące cząstki. Ani „Ameryka”, ani „kontrola” – o znaczeniu tych zdań przesądzają słowa back („wstecz”) i again („znowu, z powrotem”). Bez nich zabrakłoby jakkolwiek wyznaczonego kierunku.
Pozór bezpieczeństwa musi wskazać swoich wrogów. Co zatem dzieje się z tymi, którzy ani nie uznają normy, ani nie rozpoznają sytuacji, czyli z tymi, którzy nie są posłuszni i / lub się nie dostosowują? Każde nieposłuszeństwo i każdy przejaw niedostosowania interpretuje się jako formę przemocy równie odhistorycznioną i odpolitycznioną, jak ta, którą stosują potęgi polityczne i gospodarcze. To zatem nie przypadek, przywołując nasze przykłady, że Trump mówi wprost o inwazji przestępców na południowej granicy Stanów Zjednoczonych, we Włoszech o przemyt osób oskarża się tych, którzy ratują uchodźców w basenie Morza Śródziemnego, a państwo hiszpańskie traktuje jak przestępców organizatorów referendum w sprawie niepodległości Katalonii. Podobnie dzieje się z feminizmem. Głównym narzędziem walki z nim, używanym przez globalną prawicę, jest oskarżenie feministek o przemoc: od piętnowania aborcji jako morderstwa i nazywania walczących kobiet feminazistkami i radykałkami po nieuzasadnioną podejrzliwość wobec ruchów takich jak #MeToo. Do tego należałoby teraz jeszcze dodać „niewidzialnego wroga”, jakim jest koronawirus i wszyscy jego potencjalni sojusznicy [11]. Globalna kontrrewolucja czerpie bowiem siły nie tylko z wyjątku, ale również z szermowania oskarżeniami. Potrzebuje wroga równie rozproszonego, jak stałego. Jakikolwiek sprzeciw czy przejaw nieposłuszeństwa uznaje za zagrożenie dla chwiejnego i wiecznie wystawionego na niebezpieczeństwo porządku wyjątkowego, zaś najdrobniejsze oznaki niedostosowania czynią tego, kto je przejawia, podejrzanym i potencjalnym wrogiem. W reżimie stałego wyjątku wróg również jest stały.
Przemoc bez zwycięstwa
W stanie trwałego wyjątku dowodzi chaos. Kontrrewolucje zwykły kończyć się wojną. Tak stało się w różnych okresach rewolucji w XVIII i XIX wieku, w trakcie dwóch tak zwanych wojen światowych, wojen kolonialnych, wojny domowej w Hiszpanii w 1936 roku… Dziś kontrrewolucyjne starcie przybiera postać przemocy bez zwycięstwa, wojny bez końca. Dynamika ta znajduje potwierdzenie w nader różnorodnych kontekstach, w których formy, jakie przybiera przemoc, mogłyby się wydawać wobec siebie niewspółmierne, gdyby nie analizować ich w świetle tego paradygmatu.
Tragicznie wzorcowym przykładem jest tutaj przypadek Meksyku, czyli kraju, w którym symbolicznie zaczęła się wspomniana „rewolucja, która nie ustaje”. Strukturalna przemoc osiągnęła w Meksyku takie rozmiary, że ogarnęła wszelkie wymiary życia, od struktur państwowych po parapaństwowe, od strumieni globalnego kapitału, które zatapiają ten kraj, po najbardziej nawet prywatne praktyki życia społecznego. Nieprzypadkowo zatem wielu tamtejszych analityków, badaczy akademickich i dziennikarzy stało się wiodącymi światowymi ekspertami w zakresie współczesnych form przemocy. Jak wyjaśnia argentyńska antropolożka Rita Segato w pracy La escritura en el cuerpo de las mujeres asesinadas en Ciudad Juárez (Pismo w ciele kobiet zamordowanych w Ciudad Juárez), przemoc nie jest czymś obcym ani zewnętrznym wobec racjonalności. Gwałtowne wdarcie się czystego okrucieństwa, łącznie z najbardziej nawet potwornymi formami przemocy, jest nie tyle przejawem „inności”, ile wyrazem pewnej polityki, ponieważ zakłada istnienie określonych kodów rozpoznania oraz efektów panowania. Segato opisuje rzecz jako rozgrywającą się na pewnej:
[…] scenie, na której akty przemocy zachowują się jak język zdolny do skutecznego działania u tych, którzy biegle się nim posługują, którzy są w nim wprawieni, tych, którzy zabierają głos, nawet jeśli nie uczestniczą bezpośrednio w czynności wypowiadania (…) Konstytutywna i okrzepła w formie systemu komunikacji przemoc przeradza się w trwały język i zaczyna funkcjonować niemal równie samoczynnie jak każdy inny język [12].
Dlatego nie tylko nie jest ona zewnętrzna wobec racjonalności politycznej, ale stanowi jej nieodłączny element. Natura suwerennej machiny jest dwojaka i z niej bierze się „szerzenie strachu pod każdą możliwą postacią jako urządzenie powszechnego społecznego zarządzania, kontrolującego ruchome granice między rzeczywistościami” [13].
Pozostając przy meksykańskim kontekście, jeden z badaczy Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego Meksyku, Daniel Inclán, swoje najnowsze prace poświęcił konstytutywnemu charakterowi przemocy na obecnym etapie procesu reprodukcji kapitalizmu. W eseju Abyecciones: violencia y capitalismo en el siglo XXI (Upodlenie: przemoc i kapitalizm w XXI wieku) [14] Inclán podejmuje próbę systematycznego wyodrębnienia elementów tej nieodłącznie towarzyszącej mu przemocy, funkcjonującej jako główna forma rządzenia kryzysem. Umiejscawia ją w ramach stanu pogotowia rozumianego jako kryzys cywilizacji. A zatem nie tylko mamy tutaj do czynienia z zawieszeniem porządku politycznego, ale znaleźliśmy się w jakościowym i wielowymiarowym kryzysie, który wykracza poza rozróżnienie na porządek i nieład, wyznaczając strefę nieokreśloności i strukturalnego rozchwiania. W tak zakreślonych ramach przemoc pełni rozmaite funkcje, spośród których należałoby wyróżnić: społeczne klasyfikowanie ciał, odpolitycznienie przez konflikt oraz odhistorycznienie doświadczenia. Podsumowując:
W ramach swojego poruczenia przemoc spełnia funkcję odhistoryczniania procesów komunikacyjnych, bądź to ze względu na wieczną powtarzalność, bądź ze względu na swą śmiercionośność, co uniemożliwia dokonywanie powiązań i operacji służących wpisywaniu jej w czasowość zbiorową [15].
Coś, co dzieje się zawsze i nigdy się nie kończy: oto stan trwałego wyjątku, wyłaniający się z kryzysu cywilizacji i rządzący nim z użyciem przemocy. W ten sposób przypadkowość przemienia się w arbitralność, która jako swojego narzędzia używa – co paradoksalne – prawa. Znajdujemy w tym na powrót pomysł na mnożenie praw, który Inclán nazywa „globalnym fetyszem mocy prawa” [16]. Pełnoprawna i arbitralna zarazem, konstytutywna przemoc „buduje upodlone podmioty – pomioty, wobec których stosować można skrajne okrucieństwo […] odarte ze wszelkich historycznych uwarunkowań” i stanowiące narośle na tym systemie. Ostatecznie, zdaniem Inclána, stan wyjątkowy, utrwaliwszy się, nie tylko rządzi z użyciem przemocy bez zwycięstwa, ale w ten sposób wypowiada historii wojnę, przekraczającą granice rozumienia i wrażliwości. Istoty bez historii tracą wspólną pamięć, a wraz z nią możliwość przepracowywania, podważania i przekształcania sensu możliwego doświadczenia. W ten sposób jasno zostaje wyłożona kontrrewolucyjna funkcja przemocy bez zwycięstwa.
Trwałość stanu wyjątkowego sprawia, że kryzys znaczenia staje się orężem panowania. Nie jest już doświadczeniem egzystencjalnym ani indywidualnym, ale stanem, który skazuje życie na nieodwoływalną „nieprzeżywalność”. Przemoc nie potrzebuje zatem zwycięstwa, ponieważ właściwą jej formą panowania jest rządzenie kryzysem, w którym doświadczenie – osobiste i zbiorowe – nie nadaje już znaczeń ani nie pozwala ich uwspólnić.
Dlatego tak ważne jest to, aby obecne odosobnienie zrodziło wspólnotę doświadczenia i nie przyczyniało się do prywatyzacji cierpienia w formie przemocy. Znajdą się tacy, którzy zechcą upatrywać w tym kryzysie swojej szansy i wyciągną z niego wnioski. Oczekiwanie jednak, że kryzys sam nas oświeci i pouczy o czymś, czego do tej pory nie widzieliśmy, zalatuje moralizatorstwem i religianctwem. Stawką tutaj jest bowiem dzielenie się konkretnym doświadczeniem, pogłębianie go i wzbogacanie, w zastanym świecie pracy i w sytuacji gospodarczej, w której się znaleźliśmy, przy mnożących się problemach natury afektywnej, ale też dzięki wzajemnemu wsparciu, usytuowanej wiedzy, wymianie myśli, coraz to nowszym i liczniejszym formom komunikacji itp. Co przeżyjemy wspólnie w tym czasie odosobnienia? Czy wyjdziemy z tego stanu jeszcze bardziej osamotnieni, odizolowani, przerażeni, czy też wręcz przeciwnie?
Świat się nie zatrzymał, choć wiele i wielu z nas pozostaje w izolacji. Nasze uwięzienie połączmy jednak z więzieniami, które już istnieją w rozmaitych formach i w których przemoc jest stosowana w różnym stopniu. Świat się nie zatrzymał, ponieważ w miejscu nie stanęła kontrrewolucja, wręcz przeciwnie. Ale nie ustały również rewolucje, których nic nie zdoła powstrzymać. I właśnie rozmaite zmagania z tym systemem rujnującym życie, nasze oczekiwania, więzi i naszą wspólną przyszłość, mogą nas wyprowadzić z obecnego kryzysu mniej niesprawiedliwą, mniej niszczycielską i mniej autorytarną drogą.
Barcelona, marzec 2020
Przełożył z hiszpańskiego Sławomir Królak
* * *
[1] Trump declara emergencia nacional en frontera sur, „CNN Espanol”, 15.02.2019, https://cnnespanol.cnn.com/2019/02/15/trump-declara-emergencia-en-frontera-sur/.
[2] „Celem przywrócenia zgodności z konstytucją i ochrony właściwego sprawowania autonomii w Katalonii, zgodnie z procedurą przewidzianą w artykule 155. hiszpańskiej konstytucji, na czas nieokreślony, stosować będziemy wszelkie środki, jakie okażą się do tego konieczne. Ze szczególną uwagą przyglądać się będziemy poprawności wykonywania kompetencji w dziedzinie edukacji, więziennictwa, publicznych środków przekazu oraz finansów publicznych”. Program wyborczy Partii Ludowej w wyborach 2019 r., s. 14, https://www.pp.es/sites/default/files/documentos/programa-electoral-elecciones-generales-2019.pdf.
[3] Trump declara emergencia nacional en frontera sur, dz. cyt.
[4] Zob.hasło: „Climate emergency declaration”, https://en.wikipedia.org/wiki/Climate_emergency_declaration.
[5] Zob.hasło:„Barcelona i l’emergència climàtica”, https://www.barcelona.cat/emergenciaclimatica/ca.
[6] Chętnych do zapoznania się z pierwszoosobową relacją na temat tego punktu zwrotnego oraz jego politycznych, filozoficznych i osobistych konsekwencji odsyłam do mojej pracy Ciudad Princesa (Galaxia Gutenberg, Barcelona 2018 ).
[7] Maurice Blanchot, La communauté inavouable, Minuit, Paris 1984, s. 56.
[8] Hannah Arendt, La brecha entre el pasado y el futuro, [w:] De la historia a la acción, Paidós, Barcelona 1995.
[9] Sandro Mezzadra, Brett Neilson, La frontera como método, Traficantes de Sueños, Madrid 2018.
[10] Tamże, s. 243.
[11] W przemówieniu z 22 marca 2020 roku premier rządu hiszpańskiego nazwał tych, którzy nie przestrzegają zasad izolacji, „sprzymierzeńcami wirusa”.
[12] Rita Segato, La escritura en el cuerpo de las mujeres asesinadas en Ciudad Juárez. Territorio, soberanía y crímenes de segundo estado, Tinta Limón, Buenos Aires 2013, s. 32.
[13] Tamże, s. 6.
[14] Daniel Inclán, Abyecciones: violencia y capitalismo en el siglo XXI, „Nómadas” 2015, nr 43, s. 13–27.
[15] Tamże, s. 19.
[16] Tamże, s. 16.
[17] Tamże, s. 24.