Koronawirus w świecie, który staje się Syrią
Yassin Al Haj Saleh
Tak się złożyło, że na początek kwietnia tego roku przypadł termin mojej wizyty w berlińskiej przychodni, gdzie miałem się poddać ogólnym badaniom. W poczekalni asystentka w maseczce zakrywającej usta i nos wręczyła mi maseczkę. Dopiero po sekundzie albo dwóch od jej założenia, zanim wszedłem do gabinetu lekarki, też noszącej maseczkę, zdałem sobie sprawę, że zasłoniłem oczy, a nie nos i usta, jak gdyby moje ręce „przypomniały sobie” coś, co robiłem każdej nocy przez szesnaście lat. Było to w 1996 roku w więzieniu w Palmyrze w Syrii, gdzie nam, więźniom politycznym z różnych ugrupowań i o różnym zapleczu ideologicznym, kazano spać z zawiązanymi oczami, na boku i nie poruszać się podczas snu.
Tym razem maska ma chronić przed widmem koronawirusa krążącym po Berlinie i świecie, siejącym strach większy od tego, jaki komunistyczne widmo Marksa i Engelsa budziło w kręgach europejskiej burżuazji w połowie XIX wieku. Nowy władca, ukoronowany król królów Covid Dziewiętnasty, potężniejszy od Trumpa i Putina, od Europy i Chin, silniejszy nawet od zaprawionych w torturach i zadawaniu śmierci więziennych siepaczy z Palmyry i Sajdnai w asadowskiej Syrii.
W obecnej sytuacji, gdy nic nie jest pewne i niczego nie da się przewidzieć, uchodźcy zadają sobie pytania: „Czy już tego wszystkiego nie oglądaliśmy?”.
W obecnej sytuacji, gdy nic nie jest pewne i niczego nie da się przewidzieć, uchodźcy zadają sobie pytania: „Czy już tego wszystkiego nie oglądaliśmy?”, „Czy już nie doświadczaliśmy, na naszą skalę, izolacji i uwięzienia?”. Wspólnie przeżywamy kryzys wywołany przez wirusa po tym, jak podczas różnych innych światowych kryzysów brakowało właśnie wspólnoty. Nie mogę przeżywać czasu koronawirusa tak, jakbym przedtem niczego nie doświadczył, ani nawiązywać do wywołanego nim kryzysu, nie powracając pamięcią do opustoszałego kraju. Przeciwnie, tam też był czas wyjątkowy i okrutny, a najgorsze jest, że on wciąż trwa i dziś się odnawia.
Niespełna rok temu wydawało mi się, że jeden wielki kryzys dzieli nas od światowej katastrofy. Wyobrażałem sobie, że drogą Syrii podążą większe od niej kraje, takie jak Egipt czy Iran. Nie wyobrażałem sobie COVID-19. Nie mamy pewności, czy już przeżywamy globalną katastrofę, ale nic nie gwarantuje, że tak nie jest. Dziś stało się dla mnie jasne, że solidarności, której przez dziewięć lat nie zaznali Syryjczycy, jest w świecie jeszcze mniej niż łóżek szpitalnych i respiratorów. Starania Trumpa, by zawładnąć niemiecką firmą pracującą nad szczepionką na koronawirusa, świadczą o tym, że pandemia nie jest największym zagrożeniem, z jakim mamy do czynienia.
Potrzebna jest pokora, trzeba otworzyć oczy, żeby widziały – to pierwsze, co należy zrobić w bezprecedensowej sytuacji, żebyśmy wzorem generałów i zachodniej lewicy nie toczyli wiecznie wojny, która już minęła.
Niespodziewany i szybko się rozprzestrzeniający kryzys światowy pokazuje to, że pomimo różnic między krajami i kulturami jesteśmy do siebie podobni pod względem ignorancji. Powinniśmy razem zwalczyć swój analfabetyzm i nauczyć się czytać. Zaraza zaciera różnice między państwami i społeczeństwami, a przede wszystkim unicestwia granice, które państwa starają się umocnić, tak jak to czyniły, przeciwstawiając się „kryzysowi uchodźczemu”. Wirus ogłasza: „Jesteście jednym światem”, rządy mówią nam, że jesteśmy oddzielnymi światami. Wobec wyzwania, jakie rzuca ten niewidzialny mikrob, wszyscy zaczynamy prawie od zera – chyba że jesteśmy Slavojem Žižkiem, który potrafi napisać książkę, podczas gdy większość z nas wciąż sylabizuje pierwsze litery. Potrzebna jest pokora, trzeba otworzyć oczy, żeby widziały – to pierwsze, co należy zrobić w bezprecedensowej sytuacji, żebyśmy wzorem generałów i zachodniej lewicy nie toczyli wiecznie wojny, która już minęła. Nie jest to wojna, wbrew temu, co Macron powtórzył sześć razy w przemówieniu wygłoszonym 16 marca i co mówi Žižek. Najprawdopodobniej za ich diagnozą kryje się paradygmat wojny z terroryzmem, a stąd już niedaleko do uznania wirusów za terrorystów albo odwrotnie, terrorystów za wirusy, co mogłoby się odnosić do wszystkich uchodźców i imigrantów. Węgierski premier Viktor Orbán wyraził się jasno: koronawirus i imigranci to dwie strony jednego problemu – ludzkiej mobilności, której należy położyć kres. Niedaleka od takich poglądów jest populistyczna prawica w Niemczech (i nie tylko tam), której myśl polityczną łatwo przełożyć na język zarazy i odporności. Ludobójstwo może się więc okazać najwłaściwszym działaniem sanitarnym. Baszszar al-Asad mówił już w czerwcu 2011 roku o spiskach i bakteriach, o zwalczaniu zarazków i odporności organizmu. Stąd już blisko do wyobraźni politycznej nazistów, którzy chcieli „oczyścić” Niemcy ze zdegenerowanych ras, ludzi chorych i aspołecznych, żeby stworzyć zdrowe warunki dla czystej krwi aryjskiej. W sierpniu 2017 roku, sześć lat po przemówieniu o zarazkach, likwidacji i odporności, prezydent dziedzic [swego ojca – przyp. tłum.] mógł już mówić o pożytku z wojny, którą rozpętał: o „harmonijnym społeczeństwie”, które pozbyło się konfliktowych i rozłamowych elementów. Biopolityka lansowana przez lekarza Baszszara al-Asada zabiła w ciągu dziewięciu lat ponad pół miliona ludzi, a ponad sześć milionów wygnała z kraju. Kilka tygodni temu minister zdrowia w jego rządzie, odpowiadając na pytanie o zakażenia wirusem w Syrii, oddał cześć siłom zbrojnym reżimu, które „oczyściły Syrię z zarazków”!
Imaginarium wojny nie pomaga w konfrontacji z epidemią koronawirusa. Służy wyłącznie kreowaniu wrogów i przygotowywaniu konfliktu. Jednakże rozpowszechnienie tego imaginarium wskazuje, jak silny jest instynkt suwerennego państwa, które w obliczu zagrożenia, choćby nawet jego źródłem był niewidzialny mikrob, potrafi tylko ogłaszać wojenną mobilizację. Suwerenność zubożyła wyobraźnię i język, nie mamy więc już do opisu kryzysów innych słów i obrazów niż te, które kojarzą się z niebezpieczeństwem i wojną, zamykaniem granic, wszystkim, co wymaga interwencji policji i wojska oraz umacnia zezwolenie na „uzasadnioną” przemoc. Suwerenne państwa dysponują młotem takiej przemocy, o wszystkim, nawet o wirusie, myślą jak o gwoździu do wbicia.
Co jeszcze groźniejsze, imaginarium wojny tworzy wrogów, którzy nie są odpowiednio zdyscyplinowani, trzeba ich więc zdyscyplinować siłą. W ten sposób, zamiast zjednoczeni stawić czoło nieszczęściu, tworzymy nowe, choć w większości nakładające się na stare, podziały.
Odwaga to druga cecha niezbędna w tej „niewojnie”, zwłaszcza w świecie, w którym liczni tchórze demonstrują swój potencjał wojenny wymierzony w o wiele słabszych, a konflikty zbrojne zniżyły się do poziomu tortur i ludobójstwa.
Odwaga to druga cecha niezbędna w tej „niewojnie”, zwłaszcza w świecie, w którym liczni tchórze demonstrują swój potencjał wojenny wymierzony w o wiele słabszych, a konflikty zbrojne zniżyły się do poziomu tortur i ludobójstwa. Nie ma „wojny z terroryzmem”, nikt nie powinien się co do tego oszukiwać. Są tylko tortury stosowane przez państwa dysponujące lotnictwem, bronią masowej zagłady i arsenałem nuklearnym wobec o wiele słabszych społeczeństw, a ofiary bardzo rzadko ograniczają się do domniemanych terrorystów. Widać to w Syrii, Palestynie i praktycznie wszędzie. Ta rzekoma wojna usprawiedliwiła tortury w skali globalnej i na całym świecie osłabiła demokrację. Nazywam ją „wojną na tortury” i jest to pojęcie wierniejsze i bardziej reprezentatywne niż „wojna z terroryzmem”, niemająca cech wojny. Pod przykrywką wojny na tortury na całym świecie postępy poczynił rasizm. Pojawiło się zasadnicze rozróżnienie między torturowanymi a tymi, którzy stosują tortury – czy będzie to bicie, głodzenie i upokarzanie więźniów w lochach służb bezpieczeństwa, czy zrzucanie bomb beczkowych na ludność cywilną, czy bombardowanie szpitali i bazarów białym fosforem i bombami próżniowymi, co praktykują siły rosyjskie w Syrii. Odkąd mówimy o zasadniczych różnicach, mówimy o rasizmie. Rasizm to stosunek tortury, relacja między katami a torturowanymi. Odwaga polega na powstrzymaniu się od tej zabawy i zmianie kursu.
Myślenie o Innym i razem z nim, kontaktowanie się z Innym myślami, skoro przez jakiś czas niemożliwy jest kontakt fizyczny, to trzecia rzecz, jaką należy robić.
Dzisiaj unikamy spotkania z Innym w sensie dosłownym. Przez cały czas nam to doradzają. Nie jest jasne, czy myślimy o Innym, czy też razem z nim. Myślenie o Innym i razem z nim, kontaktowanie się z Innym myślami, skoroprzez jakiś czas niemożliwy jest kontakt fizyczny, to trzecia rzecz, jaką należy robić. Kwarantanna w tym nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, zachęca do tego. Przeżywamy kryzys światowy i jak najwięcej ludzi na świecie powinno wspólnie o nim myśleć, działać na rzecz jego przezwyciężenia i planować, co będzie potem. Poza tymkoniecznie musimy uchronić naszą zdolność do kontaktów i spotkań, nie dopuścić, by przyjęły się zwyczaje, które zrodziły się w klimacie kryzysu i niosą go w sobie. Może w naszych ciałach nie utrwali się izolacja i to nowe zatomizowanie, może po jakimś czasie przestaniemy się pozdrawiać wuhańskim zwyczajem, dotykając się przy spotkaniu stopami, ale strach i wyobcowanie z epoki nowego władcy Covida Dziewiętnastego i jego przedstawicieli – mocarstw szukających pretekstu do wojny – wytworzą własne, przerażające i sprzyjające alienacji zwyczaje oraz typ przerażonej, odizolowanej osobowości, jaki będzie na rękę bezwzględnym dyktaturom na całym świecie. Wspomniane już imaginarium wojny stanowi dowód na to, że istnieje zapotrzebowanie na wzbudzenie przerażenia w masach oraz że dzisiejsza skłonność do strachu i izolacji jest odnowieniem tego, co już było: izolacji i strachu przed terroryzmem.
Może wyjdziemy z tej światowej anomalii zdrowotnej z wielkimi stratami w ludziach, a może z niewielkimi. Według niektórych ocen wyniosą one 1 procent ludności naszej planety, czyli ponad 70 milionów, ale zagrożone jest zdrowie wszystkich. Koronawirus to tylko próba, która ukazuje, jak chory jest świat, jak brak mu młodości i zdecydowania, jak poddaje się strachowi i rozpaczy, jak sprzeciwia się zmianie, niczym leciwy starzec, jak nie chce się zgodzić na ryzyko, które niesie ze sobą spotkanie z Innym, by stawić czoło niebezpieczeństwom. Inny jest zagrożeniem – mówią nowi trybaliści na całym świecie.
Dzisiaj potrzebny jest prawdziwy stan wyjątkowy, według określenia Waltera Benjamina, który przeciwstawiał się stanowi wyjątkowemu będącemu regułą. Giorgio Agamben, uważający koronawirusa za pretekst do wprowadzenia obecnego stanu wyjątkowego, przypomina kogoś, kto szuka zgubionego klucza pod latarnią (tam, gdzie teoria), a nie w miejscu, gdzie go rzeczywiście zgubił (czyli tam, gdzie leży problem). To samo zrobił Macron, szukając wirusa na polu wojny, kolejnej z zakończonych już wojen.
Jako Syryjczyk widzę problem związany z nieustającym stanem wyjątkowym narzuconym mojemu krajowi w 1963 roku. Polega on na tym, że pozbawiono nas prawdziwego stanu wyjątkowego, który w ciągu blisko sześćdziesięciu lat nie raz należałoby wprowadzić. Jeśli od początku żyliśmy w warunkach stanu wyjątkowego i dobrze wiedzieliśmy, że jest on wykorzystywany do tego, by służby bezpieczeństwa mogły nas zastraszać, dzielić i odbierać nam głos, to co zrobimy, kiedy w naszym życiu pojawi się prawdziwie nadzwyczajna sytuacja? Nic. Skutkiem przedłużającego się stanu wyjątkowego jest długotrwały uwiąd oraz umysłowe i moralne otępienie, a nie czujność i otwarte oczy.
Żyjemy w dławiącej teraźniejszości, w której prawie nie możemy się poruszać, jak więźniowie w lochach tortur u Baszszara al-Asada. Świat jest w kryzysie, bo wypadł z kursu, a zdławiona wyobraźnia znalazła się w więzieniu braku alternatywy.
Sześćdziesiąt lat temu Hannah Arendt pisała, że nie sposób przewidzieć tego, co wydarzy się w przyszłości, ale możemy obiecywać, dzięki czemu przyszłość staje się mniej niewiadoma i straszna. Stwierdzała też, że tego, co zaszło w przeszłości, nie da się odwrócić, ale możemy to wybaczyć. Wiele jest w naszym świecie rzeczy niewybaczalnych, a konkretnie traktowania ludzi jak czegoś zbędnego, jak określiła to autorka Korzeni totalitaryzmu i o czym przekonał się milion Syryjczyków z Idlibu w ciągu zaledwie dwóch pierwszych miesięcy tego roku. W tym świecie jest bardzo niewiele obietnic, czyli bardzo mało przyszłości. Dlatego być może wyleczymy się z koronawirusa, ale przeszłości się nie odwróci, ponieważ ci, którzy odbierają innym człowieczeństwo, prowadząc wojny na tortury przy użyciu nowoczesnej broni, nie proszą nikogo o przebaczenie. Nie ma też żadnych perspektyw na przyszłość, ponieważ potężni sprawcy niczego nie obiecują. Żyjemy w dławiącej teraźniejszości, w której prawie nie możemy się poruszać, jak więźniowie w lochach tortur u Baszszara al-Asada. Świat jest w kryzysie, bo wypadł z kursu, a zdławiona wyobraźnia znalazła się w więzieniu braku alternatywy.
Wiemy poza tym, że kryzys jest złożony i chroniczny. Oprócz rasizmu, wojen na tortury oraz ostrego kryzysu zdrowotnego mamy trwający od dawna ogromny kryzys ekologiczny. To wszystko problemy światowe, które domagają się globalnego myślenia i podjęcia walki w skali ogólnoświatowej. Nie oznacza to, że mamy wzywać do likwidacjiistniejących państw albo zaprzeczać potrzebie myślenia i działania na poziomie lokalnym. Przeciwnie, być może bardziej potrzebne jest nam państwo, ale mniej potrzebujemy suwerenności. Można pomyśleć o państwach jako pośrednikachmiędzy sieciami wielkich instytucji międzynarodowych a lokalnymi społecznościami. W związku z tym nasuwają się oczywiście pytania o zakres pożądanej demokracji w organizacjach międzynarodowych, ich reprezentatywność i prawomocność. Do zastanowienia się nad tymi kwestiami skłania dzisiejsza sytuacja. Organizacja Narodów Zjednoczonych i jej agendy nie są niestety przykładami do naśladowania ani nie stanowią podstaw do przemyśleń na temat obecnych kryzysów. Wydaje się, że siły najbardziej reakcyjne i stawiające opór światowym przemianom to te, które w obecnej opartej na uprzywilejowaniu sytuacji zyskują najwięcej. To one zajmują najkorzystniejszą pozycję, jeśli chodzi o dostęp do zasobów, informacji i broni używanej w wojnach na tortury. Ideologia tych sił odwołuje się do zasadysformułowanej czterdzieści lat temu przez Margaret Thatcher: There is no alternative – w skrócie TINA, nie ma alternatywy. To hasło neoliberalnego fatalizmu panującego na świecie od co najmniej trzydziestu lat. Nawiasem mówiąc, wykorzystano je, by usprawiedliwić przetrwanie ludobójczego reżimu w Syrii. Temu światu musimy powiedzieć „Żegnaj!”, jeśli nie chcemy, żeby stał się jedną wielką Syrią.
Chiny, wbrew temu, w co zdaje się wierzyć szef Światowej Organizacji Zdrowia, też nie stanowią alternatywy. Wady liberalnej demokracji są realne i pogłębiają się, ale na wpół niewolniczy reżim, który ma monopol na informacje i wobec zagrożeń sam decyduje, co zrobić, a czego zaniechać, nie mówiąc już o monopolu na „uzasadnioną przemoc”, na pewno nie jest rozwiązaniem. Chiński reżim sprzeciwia się alternatywom i zmianie, będąc dla swoich poddanych odpowiednikiem neoliberalizmu Margaret Thatcher. Nie tak powinien wyglądać los świata.
Potrzebujemy dziś nowej wyobraźni politycznej, która obejmie trzy wielkie kryzysy: dotyczące rasizmu, środowiska i zdrowia.
Potrzebujemy dziś nowej wyobraźni politycznej, która obejmie trzy wielkie kryzysy: dotyczące rasizmu, środowiska i zdrowia. To, w czym będzie można znaleźć oparcie w najbliższej przyszłości, przyjdzie nie ze strony rządów, ale nowych sposobów myślenia i organizowania się, ruchów, które być może powstaną, uwolnienia wyobraźni przez przezwyciężenie dławiącej rzeczywistości oraz zbliżenia się i walki ludzi poszkodowanych przez rasizm, kapitalistyczny fatalizm i kult zysku. Hasło Światowego Forum Społecznego w Porto Alegre w 2001 roku brzmiało: „Inny świat jest możliwy”. Ze swojej strony widzę, że ta możliwość zaistnieje, jeśli w czasie kryzysu, który otwiera nam oczy na rzeczy niedostrzegalne w normalnej sytuacji, zrobimy, co trzeba. Zaistnieje, jeśli się rozgniewamy, zmienimy swoje zwyczaje, zachowamy się sprawiedliwie i przestaniemy stawiać opór poznawaniu Innego oraz świata. Krótko mówiąc, jeśli stworzymy stan wyjątkowy, naprawdę odmienny od tego, do czego przywykliśmy. Wydarzenie, jak stwierdził włoski filozof Rocco Ronchi , prowadzi do zmian, które przedtem nie były osiągalne, i rodzi prawdziwe możliwości. Na tym jego zdaniem polega pożytek z COVID-19. Dzisiejszy kryzys może przyspieszyć powstanie rozlicznych nowych możliwości. Jeśli twórcza energia wydarzenia przepadnie, pogrążymy się, być może na lata, całe pokolenie albo i dłużej, w bagnie kryzysu polegającego na utracie kierunku. A taki stan odpowiada tym, którzy chcą, aby teraźniejszość trwała wiecznie, to znaczy potężnym i bogatym.
Prawdziwy stan wyjątkowy to rewolucja przeciw realiom dzisiejszego duszącego się świata, wyjście z kryzysu tam, gdzie możliwe jest zdumienie, i gniew na to, że żyliśmy w wiecznej teraźniejszości.
Prawdziwy stan wyjątkowy to rewolucja przeciw realiom dzisiejszego duszącego się świata, wyjście z kryzysu tam, gdzie możliwe jest zdumienie, i gniew na to, że żyliśmy w wiecznej teraźniejszości. W Syrii wybuchła rewolucja przeciw stanowi wyjątkowemu, który stał się regułą. Została zdławiona i rzucono jej w twarz hasło: TINA! Dziś ponad szesnaście milionów Syryjczyków żyje w więzieniu braku alternatywy. Ta liczba może wzrosnąć do ośmiu miliardów w świecie upodobnionym do Syrii, jeśli decydowanie o alternatywach i stanie wyjątkowym pozostawi się wyłącznie silnym.
Nie możemy powrócić do świata bez alternatyw, w którym maski zakłada się na oczy. Trzeba „walczyć przeciw tym, którzy wzywają nas, byśmy znów stali się tacy, jak przedtem”, jak stwierdziła pod koniec marca Cynthia Fleury. Walczymy nie o to, żeby zsunąć maski z oczu na nosy i usta, ale o świat bez masek, świat z czystym powietrzem, świat, w którym lepiej się zarządza nadzwyczajnymi sytuacjami.
Przekład z arabskiego: Hanna Jankowska
Tekst w języku oryginału do pobrania w postaci pliku: